Katastrofa niemieckiego bombowca z ukraińską walutą na pokładzie w Lasach Rudzkich 95 lat temu
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że opisane poniżej tragiczne w skutkach wydarzenie było pierwszą katastrofą lotniczą nie tylko na Górnym Śląsku, lecz w centralnej Europie.
Oprócz 8 ofiar śmiertelnych, które zginęły w nietypowych na te czasy okolicznościach, wywarła ona nieodwracalne, negatywne skutki na sytuację międzynarodową i wewnętrzną nowego państwa, które potrzebowało funduszy do zaistnienia, normalnego funkcjonowania oraz do prowadzenia walki o swoją niepodległość. Chodziło o Zachodnio-Ukraińską Republikę Ludową, której terytorium pokrywało się częściowo z wschodnimi rubieżami przedwojennej Rzeczypospolitej.
Ukraińska waluta drukowana była w Berlinie, celem zabezpieczenia funduszy do funkcjonowania nowego tworu państwowego. Do transportu ton papierowej waluty – hrywien Ukraińcy wynajęli niemieckie samoloty z Wrocławia (lotniska na Psim Polu) na Ukrainę do Kamieńca Podolskiego. Polskojęzyczne „Nowiny Raciborskie” z Raciborza 6 sierpnia 1919 roku donoszą czytelnikom na Górnym Śląsku o „Nieszczęściu lotniczym pod Dziergowicami”, które miało się wydarzyć dwa dni wcześniej.
„Racibórz. 4 sierpnia. Pod Dziergowicami runął dziś przed południem o godzinie 11 wielki samolot o 2 motorach w płomieniach na ziemię. Podróżni, 8 ludzi, ponieśli śmierć na miejscu. W samolocie znajdowało się kilka gołębi, które jeszcze żyły, oraz wielki worek z rosyjskimi pieniędzmi, które kolejarze pozbierali. Sprowadzony z Raciborza grencszuc odstawił resztki samolotu wraz z gołębiami do Rud. Biuro Wollfa, donosząc o wypadku pisze, iż prawdopodobnie był to samolot polski.”
Opisy świadków katastrofy
Nowiny Raciborskie zwracają uwagę na pewne fakty katastrofy. Od pierwszych doniesień górnośląska prasa wielokrotnie podawała kolejne fakty dotyczące tej sprawy, szczególnie w sierpniu i wrześniu 1919 roku. Na podstawie tych doniesień potrafimy wyciągnąć pewne wnioski.
Samolot zapalił się i spadł wskutek wybuchu silnika. Krótko przed upadkiem słyszano wyraźnie huk, jaki towarzyszy zwykle wybuchowi. Wydanie NR z 11 sierpnia dodaje, że „samolot leciał od Kędzierzyna w kierunku Dziergowic, gdzie opuścił się na mniej więcej 50 metrów ponad ziemią. W tej chwili nastąpiła eskplozya a równocześnie zeskoczył jeden z pasażerów latawca, którego znaleziono nieżywego niedaleko miejsca nieszczęśliwego wypadku. Kilka kroków dalej znaleziono kasetę do pieniędzy, niestety próżno, gdyż zawartość jej, składającą się z pieniędzy złotych i srebrnych, rozebrali niezawodnie ciekawi, którzy najpierw na miejsce katastrofy przybyli. Latawiec spadł do lasu, łamiąc około 300 drzew bardzo grubych. Dostęp do niego był bardzo utrudniony, gdyż ogień palącego się aparatu przybierał coraz szersze rozmiary. To też zdołano zaledwie uratować dwie skrzynki pieniędzy papierowych, jakie opodal latawca leżały”. Jeszcze bardziej rewelacyjnie podają Nowiny z 22 sierpnia 1919 r. (numer 101): „Ostrzeliwany samolot zapalił się. Widziałem, jak jeden z pasażerów wyrzucił ze statku dwie skrzynie a potem zaopatrzony w przyrząd ratunkowy z aeroplanu sam wyskoczył. Aparat ratunkowy jednak zawiódł a wyskakujący rozbił się o ziemię. Samolot niebawem spadł także na ziemię, grzebiąc pod sobą 8 pasażerów. Katastrofa nastąpiła nad lasami i nim ludzie nadbiegli, wszelka pomoc była spóźnioną. W samolocie wieziono ukraińskie i niemieckie banknoty oraz kilka worków monety złotej. Części pieniędzy niespalonych nadbiegający rozdzielili między siebie. Nadeszły później grencszuc przeszukiwał obecnych i część papierów odebrał”.
Spacer do leśniczówki Przy Mostku
Oprócz doniesień prasy lokalnej w języku polskim zachowało się wspomnienie pana Josefa Tworuschki, który udawał się tego dnia na spacer do gajówki (Jagdhaus) „Przy Mostku”. Poniższe wspomnienia opublikowane zostały w książce o Kuźni Raciborskiej w języku niemieckim.
„Naraz usłyszeliśmy głośny szum silnika. Byłby to ktoś z książęcej administracji, lub może sam Herzog? Jednak jak twierdził leśniczy, takie odwiedziny nie były zapowiadane. Szum motoru stawał się coraz głośniejszy. Nie można było uspokoić psa. Spojrzeliśmy w niebo, widzimy samolot , który zbliżał się ku nam. Obserwując go przez lornetkę stwierdziliśmy, że coś było z nim nie w porządku. Tracił ciągle na wysokości. Czyżby pilot chciał awaryjnie lądować w środku lasu? Teraz patrzyliśmy uważnie: była to ciężka maszyna z wieloma członkami załogi. Leciała coraz to niżej i niżej. Z samolotu były wyrzucane skrzynie. Krzyki członków załogi przebijały się poprzez hałas silnika. Coraz więcej paczek papieru było wyrzucanych, ponad całym lasem ścieliła się chmura latających kartek. Cały las zdawał się być kotłem czarownic. Zbieracze jagód podnieśli krzyk i lament, nie można było własnych słów usłyszeć. Mnóstwo młodzieży pobiegło w kierunku samolotu. Nagle z samolotu buchnął płomień. Ludzie w środku ciągle jeszcze wyrzucali skrzynie i papier luzem. Prawdopodobnie chcieli odciążyć maszynę, daremna była jednak ich praca. W ciągu paru chwil cały samolot stanął w płomieniach. Jeden z pilotów próbował w ostatniej chwili na stosunkowo małej wysokości ratować się skokiem ze spadochronem. Nie powiodło mu się, znaleziono go martwego.
Samolot był teraz tak nisko, że ocierał o korony drzew. Usłyszeliśmy, jakby samolot został zestrzelony. Albo była to amunicja, która eksplodowała w płomieniach? W międzyczasie osiągnęliśmy drogę i dobiegliśmy do samolotu. Był rozbity. Miejsce katastrofy przedstawiało obraz zniszczenia. Grupa drzew została całkowicie połamana, szczątki samolotu rozrzucone zostały na wiele metrów. Nie trwało to długo, gdy przybyli żołnierze Straży Granicznej, którzy stacjonowali w Rudach i odgrodzili miejsce wypadku. Dopiero gdy ustały eksplozje, miejsce zostało udostępnione. Choć sam przeżyłem okropności wojny, to co zobaczyłem poruszyło mnie. Tutaj chodziło o ciężką maszynę z ośmioma ludźmi załogi. Z maszyny pozostała kupa złomu, siedmiu ludzi zostało nie do rozpoznania zwęglonych. Na podstawie resztek materiału zostało stwierdzone, że nosili rosyjskie mundury. Pilot, który wyskoczył był cywilem. Nieszczęśnicy zostali pochowani na cmentarzu w Rudach. Maszyna transportowała ładunek ukraińskich banknotów. Prawie wszystkie dzieci, które znalazły się w lesie, napchały swoje kieszenie papierowymi banknotami, które jak się zaraz wyjaśniło były bezwartościowe. Jaki był cel tego nieszczęsnego transportu pieniędzy nie dowiedzieliśmy się”.
Spalone zwłoki w kaplicy cmentarnej w Rudach
Całkiem niedawno udało mi się dotrzeć do jeszcze jednego pośredniego świadka tamtych wydarzeń. Pomimo że okolice Rud i Rybnika nie były świadkami I powstania śląskiego to otrzymałem dowody na napięcia na tle narodowościowym w Rudach, które potwierdziły fakt katastrofy lotniczej w lasach na północ od Rud. Wydarzenia te opowiedziała synowi panou Baszczokowi z Rud jego matka. Otóż zięć jego matki ukrywał się przed siłami niemieckimi (prawdopodobnie Grenzschutz) na początku sierpnia 1919 roku z powodu propolskich deklaracji. Matka znalazła dla rodziny i zięcia kryjówkę w kaplicy cmentarnej (tzw. Totenhalle) przy kościele pod wezwaniem św. Marii Magdaleny w Rudach. To właśnie ona potwierdziła, że tam znajdowało się spalone ciało jednej z ofiar tragedii lotniczej, które wydarzyło się zaledwie kilka kilometrów na północny zachód od kościoła rudzkiego i przysiółka Rud – Brantołki. Ciała zostały przeniesione do Rud, następnie przetransportowane do Berlina, gdzie na cmentarzu wojskowym, Hugenotów pochowano wszystkie ofiary. A rodzina Baszczok i Matuszek była tego świadkiem.
Koniec części pierwszej
Henryk Postawka, miłośnik historii Górnego Śląska.
W tekście wykorzystano tłumaczenie Jarosława Dziemidowicza z oryginału Chronik, Ratiborhammer Oberschlesische Heimat im Kreise Ratibor, 1995. s. 240 – 241.