Szatan z Nowej Wsi wyjdzie jako czterdziestolatek
Kiedy latem 2011 roku za Mateuszem N. zatrzaskiwały się kraty aresztu, policjanci i prokuratorzy zastanawiali się jak ten młody człowiek poradzi sobie w więziennej rzeczywistości. Niewysoki, drobnej postury o dziecięcej twarzy. – Niezwykle mocny charakter. Kto by się spodziewał – powie o nim dwa lata później Jacek Sławik szef rybnickiej prokuratury a zatwardzali kryminaliści będą prosić o przeniesienie Mateusza do innego zakładu karnego z obawy o swoje życie.
Dramat, przez który malutka podrybnicka Nowa Wieś do tej pory nie schodzi z czołówek gazet ma swój początek w czerwcu 2011 roku. W Boże Ciało w domu przy ulicy Rybnickiej znaleziono ciało starszego małżeństwa. Zwłoki 68-letniej Anny i 70-letniego Brunona Pytlików odkryła Bożena N. – najbliższa sąsiadka z domu po drugiej stronie ulicy, która wybrała się do nich z ciastem. Kobieta leżała w wannie, miała zmiażdżoną twarz. Ciało mężczyzny znaleziono w pokoju. W domu panował nieład, widać, że ktoś czegoś szukał. Pytlikowie poza emeryturą mieli pieniądze ze sprzedaży działek. Byli bardzo ostrożni, nie otwierali po zmroku obcym. Nawet kiedy przychodzili na herbatę do N. siadali na ławce na podwórku w ten sposób, żeby mieć swój dom na oku. W domu nie było śladów włamania. – Kto to mógł zrobić – zastanawiali się sąsiedzi. Zastanawiali się również państwo N.
Lubimy dobrą kawę
Sekcja wykazała, że małżeństwo zostało zabite jeszcze w nocy z 21 na 22 czerwca. Sprawca używał między innymi maszynki do mięsa, miażdżąc twarz kobiety. – Mężczyzna miał ranę ciętą szyi, o kształcie tzw. jaskółczego ogona. Przecięte zostały duże naczynia krwionośne, więc zgon nastąpił stosunkowo szybko. Kobieta żyła jeszcze jakiś czas, świadczy o tym krew w płucach, którą się dławiła – tłumaczył Krystian R., lekarz przeprowadzający sekcję. W czasie gdy w domu po drugiej stronie ulicy zmieniały się kolejne ekipy techników i dochodzeniowców, Mateusz N. wnosił do domu ciężkie kartony. To wymarzona perkusja, za którą dzień po zabójstwie zapłacił blisko 12 tys. złotych. Nie zabrakło również prezentu dla rodziców. W kuchni stanął lśniący ekspres do kawy. – Lubimy się w domu napić dobrej kawy – przyzna potem przed sadem Bożena N.
Państwo N. mają syna?
Przez kolejne dni policjanci gościli w domu Państwa N. wielokrotnie. Przepytywano wszystkich mieszkańców czy ktoś czegoś nie widział, próbowano typować sprawców. Część z rozmów policjantów odbywała się w kuchni sąsiadów. Bożena N. częstowała ich kawą z ekspresu, który właśnie sprezentował jej syn. – Ani słowem nie wspominała, że ma syna – przyznają policjanci, którzy pracowali nad podwójnym zabójstwem. O tym, że naprzeciwko domu zamordowanych mieszka 21-letni student socjologii, dowiedzieli się od dzielnicowego.
Mateusz N. został zabrany na komisariat w Gaszowicach. – W KP w Gaszowicach przeprowadzono rozmowę z Mateuszem N. podczas której zachowywał się nerwowo, był roztrzęsiony, drżały mu ręce. Tłumaczył, że to przez to, że wypił mocną kawę i dlatego jest taki pobudzony. Podczas luźnej rozmowy zauważyliśmy zadrapania na szyi i ręce. Tłumaczył, że w szyję skaleczył się podczas golenia, a rana na ręce powstała podczas prac domowych – pisał w notatce Marek S., wówczas pracownik wydziału kryminalnego dziś funkcjonariusz CBŚ. Mateusz N. ostał wypuszczony do domu. Na odchodne otrzymał od Marka S. numer telefonu. Miał dzwonić gdyby sobie coś przypomniał.
Krew na okularach
Po kilku dniach policjanci ponownie odwiedzili gospodarstwo państwa N. Czynności operacyjne wykazały, że Mateusz N. dysponuje dużą kwotą pieniędzy. Tym razem zabrano na komendę w Rybniku całą rodzinę. – Zwróciłem uwagę, że niezwykle szybko się zebrali i byli gotowi do wyjścia. Chyba byli na to przygotowani – mówił przed sądem Marcin R., policjant z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. To właśnie jemu 21-latek przyznał się do zabójstwa. Przesłuchanie prowadziło początkowo sześciu policjantów. Podczas tego przesłuchania, jak twierdzi Mateusz N. miał dostać w twarz od jednego z policjantów. Zaraz po tym, jak policjanci zauważyli na oprawkach okularów zaschniętą krew. Mateusz N. zaczął tracić pewność siebie.
– Zapytałem, czy jeśli reszta wyjdzie, powie mi co się stało. Zgodził się. Poczęstowałem go papierosem, bo sam palę. Mateusz N. przysunął się do mnie i wszystko opowiedział. Widać było przy tym, że mu ulżyło – mówił Marcin R. Tego samego dnia Mateusz N. zgodził się na tzw. eksperyment procesowy. Przed kamerą, w domu Pytlików szczegółowo pokazywał jak zadawał ciosy małżeństwu. Przyszedł do domu po pieniądze. Pytlikowie otworzyli mu i nawet początkowo chcieli pożyczyć pieniądze. Doszło jednak do kłótni, a następnie bójki podczas której Mateusz N. chwycił za maszynkę do mięsa, chochlę, młotek a po sekcji okazało się, że również nóż. Tego ostatniego nigdy nie znaleziono.
Wersja Mateusza
Już po osadzeniu w areszcie śledczym Mateusz N. szybko wycofał się ze swoich wcześniejszych wyjaśnień, gdzie przyznawał się do zabójstwa. – Pieniądze trzymałem w komórce, bo zdarzało się, że ginęły mi w domu. Pracując i oszczędzając odłożyłem sporą sumę pieniędzy. Odmawiałem sobie wszystkiego, jeździłem skuterem. W tej komórce pieniądze mi się jednak gdzieś zawieruszyły. Znalazły się dopiero przed datą, gdy ktoś zamordował naszych sąsiadów. Kiedy babcia wysłała mnie po worek z pszenicą, znalazłem pod nim moją reklamówkę z gotówką. Pojechałem z pieniędzmi do mojej dziewczyny, kiedy w nocy wracałem zostałem dwukrotnie napadnięty. Najpierw po drodze do domu, gdy zobaczyłem ranną osobę na ulicy i zatrzymałem się, żeby jej pomóc. Wtedy nieznani sprawcy zabrali mi ubranie. Kiedy wjeżdżałem już na plac, zostałem napadnięty drugi raz. Grupa osób wciągnęła mnie do domu państwa Pytlik. Zobaczyłem moich rannych sąsiadów. Napastnicy kazali mi wszędzie zostawiać odciski palców. Dano mi również do przeczytania kartkę z instrukcjami jak mam zeznawać. W domu, w wannie leżała zakrwawiona pani Ania. Pytałem ją, czy mogę jej pomóc. Wtedy wpadły mi do wanny okulary – powtarzał w kółko oskarżony.
Wnuczek ciągle się uśmiechał
W domu Pytlików zabezpieczono potężną liczbę śladów należących do Mateusza N. i zmarłego małżeństwa. Wówczas jeszcze podejrzany nie potrafił wyjaśnić, dlaczego podczas rzekomego napadu w lesie napastnicy zabrali mu stare ubranie, a zostawili telefon i blisko trzydzieści tysięcy złotych w samochodzie. Również rodzice musieli coś podejrzewać, kiedy po mordzie rankiem 22 stycznia na progu domu stanął w samej bieliźnie Mateusz N. Pomogli mu spalić zakrwawione ubrania, ojciec schował buty syna w odkurzaczu na liście. Śledczy uznali, że jako najbliższa rodzina próbowali ratować Mateusza N. Nie postawiono im żadnych zarzutów.
Już w areszcie śledczym Mateusz N. jako próbował wpływać na zeznania osób, które dzieliły z nim cele, a które były wzywane przed sąd. Był starszym porządkowym i roznosząc posiłki swobodnie poruszał się po zakładzie karnym. – Wnuczek (nowa ksywa Mateusza) od początku zachowywał się jak rasowy kryminalista. Powiedział, że jak będę zeznawał, to rozpuści po kryminale informację, że współpracuję. Boję się o swoje życie – mówił potężnie zbudowany kryminalista. Mateusz N. został wkrótce przeniesiony do innego zakładu karnego. Na więźniów próbowała jednak wpływać sama Bożena N., która korespondowała z osadzonymi. – Napisz co tam u ciebie i dokładnie opisz jak tam zastraszają Mateusza – pisała do jednego z więźniów.
Realizował marzenia
Podczas mowy końcowej prokurator Rafał Łazarczyk zwrócił uwagę na bezwzględność Mateusza N. – Nasuwają mi się dwa słowa – kłamca i manipulator – grzmiał przed sądem. – Osobiście zmroziła mnie obojętność oskarżonego. Ani razu nie byłem świadkiem tego, aby Mateusz N. wykazał skruchę. Opowiadał o wszystkim z kamienną twarzą. Potem za wszelką cenę próbował wmanipulować we wszystko kolejne postronne osoby. Pomawiał policjantów, którzy podczas wizji lokalnej bronili go przed linczem mieszkańców. Zadał pokrzywdzonej ciężkie obrażenia skutkujące rozległymi ranami tłuczonymi, rozerwaniami, brakiem gałek ocznych. Zostawił małżeństwo po wszystkim bez pomocy. Doskonale się bawił przez te dni, kiedy jeszcze nikt nie wiedział o zbrodni, a na ciałach jego najbliższych sąsiadów żerowały muchy – przekonywał domagając się dla oskarżonego kary dożywocia. Krewny zamordowanych, Andrzej Pytlik przypomniał, że ta tragedia dotyczy nie dwóch a trzech osób. Jeden z członków rodziny zamordowanych, wezwany na kolejną rozprawę zasłabł a następnie zmarł w szpitalu.
Prokurator i policja mnie wrobili
W ostatnim słowie obrońca i sam oskarżony zwrócili się o uniewinnienie. – Państwo Pytlik i tak chcieli mi zapisać cały majątek. Nie musiałem ich zabijać. Sam miałem pieniądze z organizowania koncertów. Zarabiałem bardzo dużo, prowadziłem życie, o którym mogą pomarzyć moi rówieśnicy. Chciałem być zawodowym żołnierzem, jednak ta cała sytuacja wszystko zaprzepaściła. Wszystko poszło nie tak. Wrobiono mnie. Cała ta sytuacja i zainteresowanie mediów powoduje, że cierpi moja rodzina – mówił drżącym głosem.
22 stycznia o godzinie 12.00 w rybnickim wydziale Sądu Okręgowego w Gliwicach zapadł wyrok w sprawie morderstwa w Nowej Wsi. Mateusz N. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Sąd równocześnie zastrzegł, że mężczyzna będzie mógł starać się o opuszczenie zakładu karnego dopiero po 20 lata pozbawienia wolności. - Sąd nie miał żadnych wątpliwości wydając taki wyrok. Postępowanie przygotowawcze było poprowadzone tak dobrze, że podczas procesu mogliśmy bez trudu weryfikować dowody oraz kolejne wersje, które przedstawiał Mateusz N. - tłumaczyła sędzia Aleksandra Odoj-Jarek ze składu orzekającego. – Osoby przesłuchane przed sądem zaprzeczają, że płaciły za organizowanie koncertów tak dobrze Mateuszowi N. Przed zabójstwem był w totalnej zapaści finansowej. Próbował pożyczać od osób, które słabo znał. Po zabójstwie wiódł normalne życie. Jeszcze rankiem wysłał do dziewczyny smsa o treści „kochanie, mam już pieniążki”. Poszedł po bułki, spłacił długi, zaczął planować trasę koncertową do Włoch – wyliczała sędzia.
Wyjdzie jako czterdziestolatek
Sąd zwrócił uwagę, że okolicznościami łagodzącymi jest młody wiek oskarżonego oraz jego początkowe przyznanie się do winy. Z tego powodu postanowił niejako dać mu szansę skazując go na 25 lat pozbawienia wolności. Mateusz N. nie jest osobą chorą psychiczną jednak jego osobowość specjaliści określili jako nieprawidłową. Przez te lata pobytu w zakładzie karnym Mateusz N. będzie mógł skorzystać z odpowiedniej terapii – tłumaczyła sędzia. Sąd w wyroku zawarł dodatkowe obostrzenie, że Mateusz N. będzie mógł się starać o przedterminowe zwolnienie dopiero po 20 latach. Gdyby tego nie zrobił, oskarżony mógłby się o to ubiegać już po 15 latach odsiadki a w praktyce po 12, bo blisko trzy lata przesiedział w areszcie śledczym.
Adrian Czarnota
100% racji koło!Będzie siedzieć pasożyt i jeść za darmo,w dodatku biblioteka,opieka medyczna,darmowe szkolnictwo (jak wyrazi chęć),warunki jak w sanatorium!A kalekie dzieci nie mają na rehabilitację,leki i wizyty u specjalisty!Logiczne jest,że śmieci się utylizuje,dlatego powinni go tosterem walić po łebie tak jak on walił tych biednych staruszków,aż do zatłuczenia.Nie wywala się pieniędzy na coś co z zimną krwią pozbawiło życia 2 osoby.
I pewnie jak będzie miał 42 lata, to będzie porządnym obywatelem...."Ten kto zniósł karę śmierci, to ma krew na rękach", to pewien cytat mądrego człowieka. A rodzice to szkoda gadać, dobrze że nowiny napisały jak jest, wieś na pewno nie przepuści takiej patologi rodzinnej. Ludzie bez honoru, zwykłe zwierzęta.