Marian Dziędziel: Najpierw być człowiekiem, potem artystą
9 marca rodzinne Gołkowice odwiedził Marian Dziędziel. Popularny aktor, honorowy obywatel gminy Godów najpierw spotkał się z przedszkolakami, a później z gimnazjalistami i mieszkańcami gminy. Spotkanie w Ośrodku Kultury poprowadziła Joanna Bonarek z Zespołu Szkół w Gołkowicach.
Zadawane przez nią pytania pozwoliły otworzyć skarbnicę wspomnień Mariana Dziędziela. - Fascynujący człowiek, ciekawie opowiadający o swoim życiu. Wielki aktor, a tak przy tym normalny – przyznawali młodzi słuchacze.
Wspominał nauczycieli i kolegów
Dowiedzieliśmy się więc, że młody Marian był ministrantem. - Mieliśmy takiego kościelnego, który chodząc do kościoła, przechodził obok naszego domu i pukał w okno, wołając: „Marysiu, za piętnaście szósta, ksiądz już czeka”. No to wstawałem do kościoła, potem szybko do domu na gorące mleko i kromkę chleba. I do szkoły. W szkole dobrze się czułem, podobno byłem niezłym uczniem, mieliśmy wspaniałych belfrów – opowiadał Dziędziel, wspominając m.in. o dyrektorze Prochasku i swoich szkolnych kolegach i koleżankach. Wspomniał również o pierwszych przedstawieniach teatralnych, wykonywanych w gołkowickiej szkole. - Ja miałem to szczęście, że zawsze byłem w dobrych klasach. W podstawówce miałem same utalentowane koleżanki, wszystkie na szczęście żyją. To były rewelacyjne uczennice. Zostały tu na miejscu, musiały pracować w gospodarstwie, nie miały okazji rozwinąć talentu, ale były fenomenalne – mówił. Po ukończeniu podstawówki niezły uczeń Dziędziel poszedł do wodzisławskiej „Jedynki”, czyli Liceum Ogólnokształcącego nr 1, której przedstawiciele notabene w Gołkowicach przysłuchiwali się wspomnieniom aktora. - Tu znów byłem w jednej z najlepszych klas. Miałem najlepszą wychowawczynię, fenomenalną Annę Musiolik. Nazywaliśmy ją „Mamuśka”. Była groźna, a jednocześnie opiekuńcza. No i pozostali profesorowie, rewelacyjni. Każdy z nich był wybitnym człowiekiem – podkreślał. W liceum pojawiły się poważniejsze przedstawienia. Dziędziel przyznał, że nie był obsadzany w głównych rolach. Te raczej trafiały do kolegów. - Tak się wkurzyłem na to, że postanowiłem iść do szkoły teatralnej – żartował, wspominając szkolnych kolegów, którzy zmobilizowali go do podjęcia życiowej, jak się okazało decyzji – Andrzeja Dragona i Kazimierza Kurpisza.
Idź i próbuj
Na prośbę Joanny Bonarek aktor przypomniał też historię swoich egzaminów wstępnych do krakowskiej PWST. Przygotowane teksty deklamował w śląskiej gwarze. - Profesorowie, którzy mnie przesłuchiwali, pękali ze śmiechu. Żenada. Ale okazało się, że nie było wcale tak źle, bo jeden z nich powiedział, że zostaję przyjęty, ale muszę nauczyć się mówić po polsku. „Nauczy się pan? - pyta. A ja odpowiadam: Ja, naucza sie”. Wyjaśnił, że wbrew pozorom gwara nie była dla niego przeszkodą w aktorskiej karierze. - W sumie gwara jest dla mnie kapitałem. Owszem musiałem nauczyć się poprawnego wymawiania samogłosek, które w gwarze są pochylone. Ale dzięki temu nauczyłem się idealnie mówić po polsku. Jednocześnie, jak przyjeżdżam tu do Gołkowic to w dalszym ciągu godom normalnie po śląsku, opowiadom śląskie wice – podkreślał Dziędziel. Młodym kandydatom na aktorów proponuje: - Idź i próbuj. Nie raz, nie dwa, a trzy razy. Podkreślił też, że najpierw przede wszystkim trzeba być człowiekiem, a dopiero później artystą.
(art)