Bezmiar ludzkiej życzliwości
Najważniejszą rzeczą było mieć własne gumowce i dużą dawkę optymizmu. Reszta pozostawała w rękach ludzi dobrej woli, na których powodzianie mogli liczyć. Takiego bezmiaru wody i takiego bezmiaru ludzkiej solidarności „Dziesiątka” z Ostroga już nigdy nie doświadczyła.
Syzyfowa praca
Kiedy Henryka Białuska wspomina wydarzenia sprzed 20 lat, pamięta przede wszystkim ogromną pracę i poświęcenie ludzi, którzy ratowali szkołę. – To była z naszej strony taka syzyfowa praca, ale wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, że wszystkie te działania są bezsensowne. Przed falą wynosiliśmy sprzęt AGD oraz RTV do pracowni stolarskiej, w której układaliśmy wszystko na wysokich stołach. Wydawało nam się, że jest to najlepsze zabezpieczenie przed ewentualną wodą – wspomina ówczesna dyrektorka SP10 (obecnie Zespół Szkół Specjalnych), która wraz z pracownikami pozostała w szkole tak długo, jak tylko można było. Dopiero po komunikacie o konieczności opuszczenia wszystkich placówek ze względu na podwyższający się stan Odry, wróciła do domu. – Na Ostrogu mieszkał nasz konserwator Jerzy Fuhs, który cały czas monitorował stan wody. Dopóki działały telefony to do mnie dzwonił i relacjonował, jaka jest sytuacja. Rano nie miałam od niego żadnej informacji, więc założyłam gumowce i ruszyłam do pracy, ale zatrzymałam się przy placu Mostowym – opowiada pani Henryka.
Do szkoły wróciła dopiero wtedy, gdy można było drogę pokonać pieszo. Wraz z nią stawili się wszyscy pracownicy, nawet piątka tych, których domy też ucierpiały w powodzi. – Jak zobaczyłam w sali gimnastycznej parkiet wysadzony na 1,5 metra w górę, to się przeraziłam. W świetlicy znalazłam zabawki powbijane w sufit, a w salach lekcyjnych dwa pianina. Woda wyniosła je tak wysoko, że jedno znaleźliśmy na ławkach, a drugie leżało na meblościance do góry nogami. Gdy chcieliśmy je postawić, rozleciały się jak domki z kart – mówi Henryka Białuska.
Pierwszy dzień sprzątania pamięta dobrze Grażyna Płonka, wtedy jeszcze nauczycielka, a później dyrektorka szkoły. – Moja koleżanka Iwona Chojecka uprzedzała: tylko nie wchodź do swojej klasy, bo się załamiesz. I miała rację. Najpierw trzeba było pokonać błoto i przyzwyczaić się do tego charakterystycznego kwaśnego zapachu, który utrzymywał się bardzo długo na terenach zalanych. Jak zobaczyłam zniszczone albumy, które przez tyle lat tworzyłam, to się załamałam – opowiada pani Grażyna, która podkreśla, że przy porządkowaniu szkoły i jej otoczenia bardzo pomocni okazali się żołnierze.
Wiosną placówka dostała nową instalację gazową, meble i sprzęt AGD, więc pracownicy usiłowali ratować wyposażenie czyszcząc je. – Pamiętam, że przyjechał do nas jakiś urzędnik z kuratorium i przekonywał, że nie możemy sobie pozwolić na żadne marnotrawstwo i to co się da, trzeba odzyskać. Po raz kolejny podjęliśmy się syzyfowej pracy, bo ze względów bezpieczeństwa, sanepid nie dopuścił niczego do użytku – tłumaczy Henryka Białuska.