Nikt nie chce naszej miedzy
Do swoich rodzinnych stron wracają dawni raciborzanie, obywatele Niemiec, którzy na Zachodzie się dorobili, a teraz po otrzymaniu świadczeń emerytalnych chcą spędzić jesień życia w heimacie - mówi Wojciech Ziajka prowadzący biuro obrotu nieruchomościami. Przekonuje, że wielu z nich ma jeszcze polskie dowody osobiste, dzięki czemu bez przeszkód mogą kupować na rynku to, co chcą. A jak ktoś obywatelstwa polskiego nie udowodni, to i tak ma tu rodzinę, która kupi za niego, na jego rzecz. Dominuje kupno działek budowlanych lub domów. Zdarza się, że klient chce, by załatwić mu odkupienie jego ojcowizny, której kiedyś się pozbył - dodaje Ziajka. Pytany o wielkość zjawiska powrotu z Niemiec na Raciborszczyznę mówi, że w liczbach transakcji, to zaledwie kilkanaście rocznie w jego biurze. O jakimś wielkim zagrożeniu mówić więc trudno, tym bardziej, że rzecz dotyczy w gruncie rzeczy raciborzan. Wszystko zostaje w domu - mówiąc bardzo obrazowo. Gdybyśmy patrzyli na problem przez pryzmat jakiś fobii, to tak samo powinni być zaniepokojeni górale na Podhalu, gdzie działki i domy kupują ich ziomkowie, którzy zarobili w USA - dodaje Ziajka. Antoni Tomczak z Managera wskazuje też na odwrotne zjawisko. W ofercie biur jest wiele domów, które raciborzanie pracujący w Niemczech chcą sprzedać, bo myślą o stałym zamieszkaniu w tym kraju.
Ceny nieruchomości w Polsce są rzeczywiście dużo tańsze od tych na Zachodzie, czasem nawet od 15 do 20 razy. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, a tym jest atrakcyjność działki. W Niemczech też nie brakuje tanich parceli. Znajdują się w tych regionach, które nie rozwijają się gospodarczo. Można to również w jakiś sposób odnieść do Raciborszczyzny, bo przecież po co kupować tu ziemię, skoro ludziom trudno o pracę. Oni jeżdżą zarabiać do Niemiec i póki co Niemcy nie będą chcieli zarabiać tu, bo po prostu nie ma takich możliwości - przekonuje A. Tomczak.
W pewien sposób potwierdza to W. Ziajka. Mam klientów, którzy wychodzą z założenia, że po wejściu naszego kraju do UE ceny parceli pójdą w górę, ale jak z nimi rozmawiam, to widzę, że nie są zieloni. Widać wpływ myślenia niemieckich pośredników. Ci ludzie, również głównie raciborzanie na emigracji, wiedzą, że liczy się lokalizacja, lokalizacja i jeszcze raz lokalizacja. Dla inwestujących w ziemię liczy się więc przede wszystkim położenie, możliwości inwestowania według planu zagospodarowania przestrzennego i zaopatrzenie w media. Cena to jeden z ostatnich czynników. Generalnie więc polska ziemia w Raciborskiem może być obiektem zainteresowania, ale na pewno nie będzie to owczy pęd do jej kupowania. Ludzie z portfelem wypchanym euro dobrze wiedzą, na co je wydać, a nie tylko po to, by cokolwiek kupić.
Pośrednicy są zgodni co do jednego, boom na rynku nieruchomości to w dużym stopniu melodia przyszłości, ale i szansa dla powiatu. Na razie transakcji jest niewiele. Dominują osoby, które kupują z myślą o zamieszkaniu, a nie rozruszaniu interesu - precyzuje W. Ziajka. Wzrost liczby transakcji w perspektywie kilkunastu lat jest jednak pewny, aczkolwiek trudno określić skalę potencjalnego zjawiska. Pojawiają się ponoć pierwsze jaskółki. W. Ziajka przekonuje, że Niemcy pytają o role powyżej 100 ha. Jest też zainteresowanie infrastrukturą przemysłową. Kupcy kierują swoją uwagę na całe zakłady bądź hale, w Raciborzu z reguły dobrze usytuowane, z dostępem do bocznic kolejowych i zaopatrzone w media.
Dla pośredników największym problemem nie są dziś Niemcy i jakikolwiek kapitał, ale brak kapitału w ogóle. Ceny nieruchomości spadają, zarówno ziemi jak i mieszkań oraz domów. Sprzedać cokolwiek trudno. Ceny transakcyjne są dużo niższe od wywoławczych. Podaż mocno przewyższa popyt - podsumowuje A. Tomczak. Ten rok przyniesie prawdopodobnie kolejne zniżki cen, bo ludzie ubożeją, znikła duża ulga budowlana. Mało kto wierzy w rozruszanie rynku. Każdy myśli, jak tu przetrwać.
G. Wawoczny