Łącznik między światami
Niektórzy powiedzieliby o Annie, że jest medium. Ale ona sama nie lubi tego określenia. O swoich zdolnościach mówi, że to dar - przypisany jej w określonym celu. Nienadzwyczajny - czasem przerażający, czasem kłopotliwy, czasem pożyteczny. Zależy, z jakiej perspektywy na niego patrzeć. Już jako dziecko przeczuwała rozmaite dziwne rzeczy. Wspomina, jak rodzice, prości ludzie, przyglądali się jej ze zdumieniem.
Kiedyś bała się siebie samej, nawet walczyła ze swymi doświadczeniami. Przyszedł jednak czas, gdy zrozumiała, jaką siłę posiadła. Wie, że w każdej chwili ów dar może zostać jej zabrany. Mam dostęp do świata, od którego tak bardzo się odcięliśmy, że zaczął nam się wydawać nienaturalny. Błędne przekonanie. Wszystko, co istnieje w naturze, ma swoje miejsce, służy jakiemuś określonemu celowi. Bóg nie robi niczego nadaremno - mówi. W zamierzchłych czasach nasi przodkowie mieli zapewne łatwiejszy kontakt ze światem duchowym. Przetrwanie w surowym, groźnym otoczeniu wymagało posiadania wyostrzonych zmysłów. Przeczucia niebezpieczeństwa. Im dalej w historii, tym bardziej zatracaliśmy cenne cechy. Staliśmy się materialistami - dodaje z przekąsem. Niezwykle zdolności częściej zachowują kobiety - a to dzięki instynktowi macierzyńskiemu.
Potrafi leczyć przypadłości i choroby. To chyba najbardziej pożyteczna część daru, jaki otrzymała. Uważa, iż większość ludzi choruje, bo nie radzi sobie ze stresem. Źródła dolegliwości bardzo często trzeba szukać w psychice - wyjaśnia. Współczesny świat nie toleruje słabeuszy - tłumione przeżycia i emocje gdzieś się kumulują. Czasami wystarczy z kimś tylko porozmawiać, żeby uwierzył w swoją siłę i potrafił stanąć na nogi. Czasami jednak muszę pomóc. Jestem jakimś bodźcem - tłumaczy Anna. Jest bioterapeutką - ukończyła kilka specjalistycznych kursów i posiada odpowiednie uprawnienia.
Szczególnej delikatności i wprawy wymaga leczenie dzieci. Rodzice są często winni choroby. Biegają wokół dziecka, jakby zawadzało im pod nogami, podrzucają je babci, dziadkowi, ciotce - bo spieszy się im. Nie okazują uczuć. Zaniedbują totalnie łączące je z potomkami więzi emocjonalne. Niekiedy mam ochotę na nich zdrowo nawrzeszczeć - zirytowana potrząsa głową. A dzieci czują, kiedy się je omija. I czasami świadomie brną w chorobę. Bo dopiero wtedy rodzice zauważają, że mają koło siebie małego człowieka. Z leczeniem dorosłych zwykle jest inaczej - niekiedy to staje się kłopotliwe. Niektórzy popadają bowiem w ciężką apatie, są uciążliwi, wręcz opryskliwi. Zwalają winę na cały świat za swój los. Blokują się psychicznie. Budują wokół siebie mur - mówi Anna. Jeszcze niedawno zdrowi, rześcy, ambitni i bojowi - w obliczu zagrożenia wpadają w histerię. Zapominają, że właśnie takie próby są najważniejsze. Dopiero w starciu z realnym problemem ujawnia się wola przetrwania. Darwin miał rację. Przetrwają tylko ci, którzy naprawdę chcą walczyć. Łatwo jest mówić naokoło - patrzcie, ale jestem silny - kiedy nic się nie dzieje. Pole bitwy weryfikuje takie postawy.
Potrafi wniknąć nie tylko do wnętrza organizmu człowieka, wyczuć jego lęki i niektóre myśli. Odbiera też sygnały świata, który przeminął. Widzi wokół ludzi, a w rożnych miejscach ich przeszłość, niekiedy przyszłość.
Jest jak dziesięcioletni Cole Sear z kinowego hitu Nighta M. Shyamalana „Szósty zmysł” - czuje umarły świat. Ten, który się zdarzył i który dopiero nastąpi. To wcale nie jest przyjemne - wzdraga się z niechęcią. Ponure wizje są obciążeniem dla psychiki. Ich interpretacja nie zawsze okazuje się prosta. Wyobraź sobie, że jedziesz autobusem i nagle czujesz zapach rozkładającego się ciała. Rozglądasz się, ale nikt wokół ciebie nie zachowuje się dziwnie. A ty już wiesz, który z pasażerów już wkrótce trafi dwa metry pod ziemię. Przyjemne, nie? - uśmiecha się gorzko. Wspomina przypadek, gdy w pewnej kawiarni zobaczyła młodą parę - chłopak rozmawiał wesoło z dziewczyną. Spojrzałam na niego przelotnie, ale się przestraszyłam nie na żarty. Wokół niego była ciemność - opowiada. Wiedziałam, że przyszła po niego śmierć. On sam ją wzywał. Szybko stamtąd uciekłam. Domyśliła się, że chłopak chce popeł-nić samobójstwo.
Jest ciekawa świata - choć odkrywane sekrety nie są często zbyt przyjemne. Wiele miejsc i przedmiotów zachowuje zapisy dawnych wydarzeń. W większości negatywnych. Kiedyś w pewnym domu zetknęłam się ze starą komodą. Dotknęłam jej ostrożnie i poczułam się niewyraźnie. Później zorientowałam się, że komody boją się i unikają mieszkające w tym domu dzieci. Nie potrafiły powiedzieć, dlaczego. Ale czuły, że siedzi w niej stłumione zło. Tak po prostu - wspomina. Dzieci nieświadomie nawiązują kontakt z drugą stroną, bo nie są obciążone poglądami, wpojonymi im przez dorosłych.
Anna lubi penetrować miejsca nasiąknięte dobrem. Takich nie trafia się zbyt wiele. Czasami obchodzi jakiś teren, jakiś dom - i czuje czyjąś obecność. Wie, że coś musi załatwić. Nieraz wystarcza krótka modlitwa. Dusze zostają zawieszone, bo żyjący nie dbają o nie. Modlą się pospiesznie za zmarłych - a powinni za dusze zmarłych - wyjawia. Co rusz napotyka na mogiły. Zapomniane, na nie poświęconej ziemi. Niejeden właściciel okazałego ogrodu nie przeczuwa, że ryje szpadlem po grobach. Nie ma po nich już śladu. Pozostał zapis - tym silniejszy, jeśli zmarli zostali pochowani bez zachowania rytuału. Ofiary wojen, epidemii. Zabici skrytobójczo w mrokach nocy. Chowani ukradkiem, pod płotem. Czasami aż błagają, żeby im pomóc - opowiada. Na Śląsku takich mogił pełno.
A domów z przeszłością - bez liku. Niekiedy zwracają się do niej mieszkańcy, którzy czują się u siebie nieswojo. Coś bowiem w ścianach pozostało po dawnych lokatorach - mających powody, by się trzymać starego miejsca. Zależy, co tam się stało. Im gorzej było w rodzinie, tym trudniej pozbyć się uciążliwych zapisów - wyjaśnia Anna. Niektórych budynków nie sposób uczynić na nowo przyjaznymi. Często są fatalnie ulokowane. Na przykład na żyle wodnej czy zasypanej starej studni - albo na miejscu starego cmentarza. Nic się nie da z nimi zrobić. Tylko wziąć ogień i spalić - kwituje. Wielce prawdopodobne, że ich lokatorzy będą często chorować.
Anna niechętnie ujawnia swą naturę. Nie godzi się na ujawnienie o sobie czegoś więcej - kim jest ani gdzie mieszka. Tylko tyle, że pochodzi z
północnych stron kraju. Na Śląsku mieszka od kilkunastu lat - przyjechała tu pracować. Jeszcze ktoś powie, że jestem stuknięta. Kiedyś byłam nieostrożna i naiwna, wypaplałam raz za dużo i spotkała mnie nieprzyjemność - tłumaczy. Przekonałam się nieraz boleśnie, że choć żyjemy już w XXI stuleciu, to tak naprawdę większość ludzi z naszego otoczenia zachowuje średniowieczne przesądy i uprzedzenia. Tylko patrzeć, jak zaczną polowania na czarownice...
(sem)