Szlaban strachu
Nowe przepisy egzekwujemy bardzo rygorystycznie i nadal do sprawy kontroli ruchu mieszkańców strefy nadgranicznej podchodzić będziemy surowo - powiedziała nam Elżbieta Gowin, rzecznik prasowy Urzędu Celnego w Cieszynie. Od nowego roku obywatele gmin leżących w pasie granicznym mogą przewieźć jedynie raz w miesiącu pół litra alkoholu. Zgodnie z interpretacją urzędów celnych do alkoholu zalicza się również piwo. Resztę obywateli naszego kraju obowiązują nieznacznie zmodyfikowane stare przepisy. Dziś raz w miesiącu, a nie jak wcześniej dwa razy, mogą przewieźć litr wódki, dwa litry wyrobów winiarskich i pięć litrów piwa. Mieszkańcy strefy przygranicznej co prawda również mają takie prawo, ale alkohol trzeba nabyć poza czeską stroną strefy i udowodnić to np. fakturą. Któż jednak będzie jechał na zakupy daleko poza Opawę lub Ostrawę, gdzie ceny trunków nie są już tak atrakcyjne, jak w budkach tuż za szlabanem granicznym.
W styczniu ruch znacznie zmalał - przyznaje kpt. Grzegorz Klejnowski, rzecznik prasowy Śląskiego Oddziału Straży Granicznej w Raciborzu. W stosunku do stycznia 2001 r. spadek ten, w zależności od przejścia, wynosi do 20 do 30 proc. W opinii pograniczników przyczyna tkwi właśnie w celnych obostrzeniach. Ludzie coś o tych przepisach słyszeli, dokładnie ich nie znają, ale się boją - dodaje kpt. Klejnowski. Celnicy twierdzą co prawda, że powodem spadku ruchu może być również fatalna aura, ale Śląski Oddział Straży Granicznej rozwiewa te wątpliwości; w grudniu do przejścia w Pietraszynie z powodu śniegu trudno było dojechać, a i tak kolejki sięgały prawie Samborowic. Ruch przedświąteczny był o 10 proc. większy niż przed Bożym Narodzeniem 2000. Chodzi więc wyłącznie o zakupy alkoholu. Ci, którzy korzystali z oferty południowych sąsiadów wiedzą, że nowe przepisy - jak nowa miotła - dobrze spełniają swoją rolę, a i gorliwości celników nic nie można zarzucić.
Wbrew temu, co sugerowano na granicy wcale nie ma kłopotu z ustaleniem adresu przekraczającego, którego nie ma co prawda w paszporcie, ale znajduje się w bazie danych Straży Granicznej. Ta zaś, współpracując z celnikami, pozwala z niej korzystać. Od turystów możemy też żądać przedstawienia innych dokumentów, które pozwalają ustalić ich miejsce zamieszkania. Przy wyjeździe z Polski o takiej ewentualności lojalnie uprzedzamy - dodaje Elżbieta Gowin. Swój renesans przeżywają deklaracje, które funkcjonują już od dawna, ale teraz stały się w rękach celników biczem na osoby, które z własnej autopsji znają jako tzw. mrówki, czyli ludzi żyjących z przenoszenia wódki. Jeśli wpisze się do niej maksymalną ilość alkoholu dopuszczoną w przepisach, to przy kolejnym przekroczeniu granicy w danym miesiącu można być cofniętym nawet za posiadanie małej piersiówki Beherowki.
Nowe przepisy bulwersują władze przygranicznych gmin. Rada Miejska Krzanowic podjęła uchwałę w sprawie podjęcia działań zmierzających do ich zmiany. Na kolejnej sesji poparcie dla Krzanowic ma wyrazić Rada Powiatu. Mocnym argumentem obu samorządów jest Konstytucja RP, a dokładnie zasada równości obywateli. Tych w strefie autor przepisów, czyli minister finansów Marek Belka pokrzywdził, resztę rodaków potraktował ulgowo. „Zapis w sposób rażący dyskryminuje część mieszkańców powiatu raciborskiego, którzy ze względu na swoje miejsce zamieszkania potraktowani zostali jako obywatele niższej kategorii, podejrzani o przemyt” - czytamy w uzasadnieniu do projektu Rady Powiatu. Mówi się wprost, że krzanowiczanin czy raciborzanin jadący okazjonalnie po koniak czy wódkę zazwyczaj dobrej marki, to nie to samo, co mrówka narażająca swym działaniem na straty skarb państwa.
Służby graniczne patrzą na problem dwojako. Mrówki, o czym przekonuje rzecznik E. Gowin, to zjawisko charakterystyczne przede wszystkim dla Cieszyna. Dużo mniej takich osób jest w Chałupkach, prawie wcale w Pietraszynie, gdzie jeździ się samochodami. Jeśli jednak zliczyć, że wszystkie polsko-czeskie przejścia przekracza miesięcznie około 100 tys. osób, z których większość wiozła flaszkę, to łatwo policzyć, że polski fiskus rzeczywiście na tym traci i to niemało.
Przepis, mocniej lub mniej krytykowany, jednak istnieje i w sprawie o wiele ciekawsza jest lista gmin, których dotyczy. W strefie nadgranicznej znalazły się: Racibórz, Krzyżanowice, Krzanowice, Pietrowice Wielkie i Rudnik. Nie ma: Nędzy, Kornowaca i Kuźni Raciborskiej. Oznacza to, iż mieszkaniec Szonowic w gm. Rudnik, który do granicy ma około 30 km może przewieźć jedynie pół litra alkoholu, a obywatel Nędzy jadący do przejścia znacznie mniej kilometrów może już wwieźć litr wódki, dwa litry wina i pięć litrów piwa. Nietrudno oprzeć się wrażeniu, iż dla każdego z nich kieliszek czystej ma teraz zdecydowanie inną cenę. Zróżnicowanie widać jeszcze bardziej w przypadku Kornowaca i Lubomi, które ze sobą graniczą. Mieszkaniec Pogrzebienia może jechać po większą ilość mocnych trunków, jego sąsiad na rzut beretem z Lubomi tylko po pół litra. Lista jest więc ewidentnym bublem i to właśnie samorządy jak i sami mieszkańcy mogą mieć żal do ministra finansów.
Zróżnicowanie dotyczy zresztą nie tylko alkoholu. Mieszkaniec strefy nadgranicznej może przewieźć w bagażu osobistym towar warty nie więcej, jak 80 euro (około 280 zł). Taką maksymalną wartość mogą mieć np. zakupy w czeskim hipermarkecie. Mieszkaniec spoza strefy może już sobie pozwolić na większe szaleństwo. Przepisy celne pozwalają mu na bagaż zakupów wartych 175 euro (630 zł).
Grzegorz Wawoczny
Paweł Ryś
Do Czech jeżdżę raz w tygodniu - nie tylko na zakupy, ale również w celach turystycznych i kulturalnych. Po zmianie przepisów celnych właściwie nic na granicy się nie zmieniło. Ci, którzy przemycali alkohol, robią to nadal, obierając inną, bardziej pomysłową formę przemytu. Przelewają alkohol do butelek po Spricie, czy też decydują się na ryzyko. Nawet kiedyś, kiedy z Czech można było przewozić artykuły za cenę 100 koron, mało kto się stosował do tego przepisu. Moje zakupy mieszczą się, na szczęście, w granicach normy. Przepisy graniczne są niedorzeczne, jeśli chodzi o przewóz piwa. Czesi traktują je jako napój, a Polacy robią obostrzenia. Co więcej, ludzi z terenów przygranicznych traktuje się jak przemytników.
Ewa Miłkoś
Jeżeli dążymy do zjednoczonej Europy, to wszelkie obostrzenia celne nie powinny mieć miejsca. Jest to sztuczne ograniczanie wolności dokonywania zakupów. Pomiędzy nami a Czechami zawsze były jakieś niesnaski. Niechęci takiej nie powinno być, a nowe przepisy celne podtrzymują to. Na zakupy do Czech jeżdżę rzadko ze względu na trudności komunikacyjne. Zazwyczaj zabieram się ze znajomymi. Kupuję tam wówczas cygańską omaćkę, ser w sznurkach i inne produkty żywnościowe. Alkoholu nie, bo nie piję.
Hieronim Dratwa
Do Pepików jeżdżę sporadycznie. Najczęściej turystycznie, by sobie trochę pozwiedzać. W celach handlowych nie jeżdżę, bo piwa i gorzoły nie piję. Lubię czeskie sałatki śledziowe i od czasu do czasu sobie tam jakieś kupię. Jednak zauważyłem, że bardzo dużo ludzi ze strefy nadgranicznej przekracza granicę. Nawet kilka razy dziennie. Nie podoba mi się to, bo są to jakieś pijaczki, które chcą szybko zarobić. Robią wszystko, by udało im się przewieźć jak najwięcej alkoholu.
Hildegarda Kisiel
Do Czech jeżdżę. I to dosyć często. Zazwyczaj po spożywkę, bo niektóre towary są tam tańsze. Szczególnie słodycze dla dzieci, no i alkohol. Jednak alkohol kupuję tam tylko przed jakimiś uroczystościami rodzinnymi. Ostatni raz przez granicę w Sudicach przejeżdżałam już w nowym roku i nie mam do niczego zastrzeżeń. Nie spotkały mnie tam żadne przykrości. Będę dalej jeździć, bo mogę tam kupić produkty, których u nas nie ma. Szczególnie żywność dla diabetyków, bo jestem chora na cukrzycę i niestety jestem zmuszona kupować ją właśnie tam ze względu na ich cenę.
Andrzej Nuchowski
Przyznam, że do Czech jeżdżę raczej rzadko. Wybieram się tam szczególnie przed większymi imprezami. Częściej jeżdżę ze znajomymi na zabawy lub by zjeść coś w tamtejszych restauracjach. Ostatni raz byłem tam akurat przed świętami.
I będę dalej jeździł. Po zmianie przepisów celnych niektórzy zrezygnowali na pewno z wyjazdów tam, a inni próbują sobie radzić poprzez kombinowanie i oszustwa.
Małgorzata Gajda i Adam Misa
Do Czech jeździmy niezbyt często - tak raz w miesiącu. Zazwyczaj wybieramy się do Globusa w Opawie. W tym roku jeszcze nie byliśmy, ale pod koniec stycznia trzeba będzie się tam wybrać po artykuły spożywcze. Alkohol też przywozimy, ale w małych ilościach. Większość znajomych robi tam zakupy cały czas i trudno nam oszacować jak to teraz wygląda.