Menażeria studniarza
U Rohowskiego za koniami można się oglądać godzinami. Niskie, krępe, spokojne kuce i półaraby najpierw strzygą ostrzegawczo uszami, zanim przyzwyczają się do obecności nieproszonego gościa przy ogrodzeniu. Każdy z nich ma swoją ciekawą historię.
Końskie towarzystwo
Nawet nie rodowód, tylko właśnie historię. Na przykład Jessika. Czarno- białej maści klacz pochodzi z Czech. Kiedyś cyrkowa primadonna. Tańczyła, skakała. Cuda wyprawiała - mówi Rohowski. Jessikę i jeszcze trzy inne konie kupił ze zbankrutowanego cyrku kilkanaście lat temu. Niby tanio wyszło, ale potem zaczęły się kłopoty. Na granicy trzeba było cło zapłacić, zgodę ministra rolnictwa z Warszawy na sprowadzenie koni uzyskać, kwarantannę zapewnić. Celnik mówił mi po cichu, że mogłem przecież przerzucić konie przez zieloną granicę. Pewnie i by się dało, ale jakby się później kto pytał, co to za konie, byłby kłopot. A mogli mi transport też przyłapać i wtedy straciłbym je na amen - wspomina. Na granicy w Cieszynie kierowca, który wiózł konie, wziął celników na litość. Mnie tam wszystko jedno, ile będę tu czekał, ale konie... - mówił. A te w pace stały ciasno, jeden obok drugiego. Celnicy popatrzyli. Puścili.
Potem był kłopot z uzyskaniem zgody ministra na sprowadzone konie. Mam warsztat betoniarski. Dostałem zgodę, bo we wniosku zaznaczyłem, że są potrzebne w robocie. Tak, jak na hobby to bym jej pewnie nie dostał - wyjawia Rohowski. Biedy napatoczyło później sześć tygodni obowiązkowej kwarantanny. Jessika od tego czasu panicznie boi się ludzi w białych płaszczach. Bo co chwila na kwarantannie weterynarze krew jej pobierali i prowadzili badania na okoliczność 125 chorób końskich. Człowiek by tego miał dość, a co dopiero koń.
W stadzie był jeszcze kiedyś ogier w sile wieku. Ale pewnego dnia nagle stanął oparty o parkan i ani się ruszył. Wezwałem weterynarza. Tylko popatrzył w oko i powiedział, iże już po nim. Wylewu krwi do mózgu dostał. Po zastrzyku przetrwał jeszcze do rana następnego dnia - opowiada koniarz. Z pozostałych kuców urodziło się parę źrebiąt.
Konie mogą żyć naprawdę długo, nawet do 45 lat. Ale pod warunkiem, że będą należycie prowadzone, ruchliwe i nie przejedzą się. W ubiegłym roku, zimą, konie miały dobre warunki. Ciepło. Ale coś były osowiale. Weterynarz powiedział, że powinny trochę w zimnie pobyć. I teraz już na dworze, w śniegu więcej chodziły. Widać, że lepiej się czują - Rohowski wie, jaki błąd popełnił. Nie mogą się za bardzo obżerać. Burak na dzień i siano. Wystarczy. Jessika i inne konie nie wyglądają na głodomory - skubią spokojnie paszę na wybiegu. Ale jak tylko zbliża się do nich Kazina - solidna biało-brązowa klacz - odsuwają się przezornie. Rohowski - Kazina rządzi całym stadem. Nie da sobie w kaszę dmuchać. Klacz jakby na potwierdzenie rży w stronę reszty stada. Stoi pewnie nad sianem i dopiero po paru minutach jakby od niechcenia sięga po wiorsty sianka. Innym razem, gdy dwa konie blisko niej zaczynają pląsać, wierzga kopytami. Zaprowadza porządek.
Inne kuce też mają swój charakter. Filip, piękny półarab, stoi akurat w stajni. Niezwykle towarzyski, szybko obwąchuje przybyszów. W drugim boksie rozgląda się Tyzio. Młody biały kuc na widok właściciela odwraca się jednak tyłem do ściany i pokazuje zad. Jest w złym humorze, bo nie może pohulać na wybiegu. Obrażony, zgina przednią nogę. Kierownik PGR w Modzurowie powiedział mi kiedyś, że te konie to nie konie Rohowskiego, ale atrakcja całej okolicy. Mają dzięki niemu siano - mówi Rohowski. Latem, gdy imprez i festynów w okolicy nie brak, bryczki ciągną właśnie jego kuce i półaraby. Przystrojone w warkoczyki na grzywach, cierpliwie czekają, aż dzieciaki wgramolą się na siodło, by przejechać się wierzchem.
Rohowski ma nie tylko oryginalne konie. O trzech kotach też można by spisać opowiastkę. Pierwsza przybiega Micca, potem Ruda Zośka, na koniec Dolly. Bezwstydnie łaszą się do nóg. Micca nie boi się kuców. Przeskakuje parkan, ale na widok galopującej Jessiki bierze przezornie nogi za pas. A psy, foksterier i bulterrier mają bojowe zadanie - strzec bażantów przed zakusami lisów. Rohowski z tymi ostatnimi, jak zresztą większa część właścicieli pobliskich kurników, ma kłopot. Bezczelne się zrobiły. Bażanty, pięknej barwy - austriackie, mongolskie i diamentowe - miały już raz przygodę z rudym spryciarzem zabójcą. Z kolei królikom - belgijskim olbrzymom - wszystko jedno. W sąsiedztwie koni skubią nać zieleniny. Ani ich, ani innych zwierzaków nie niepokoi rząd pobliskich uli. Pszczoły zresztą zimują i tylko co jakiś czas w cieplejszym powietrzu zabrzęczy zwiadowca.
Od Paczkowa po Koniaków
Jerzy Rohowski nie tylko że ma oryginalną menażerię u siebie w obejściu, ale i zawód nietypowy. Studniarzem jest. Kiedyś majster mi rzekł, że nie było jeszcze studniarza, który by wykopał sto studni. A ja zliczyłem, że wykopałem ich dokładnie 964, nie licząc 2000 oczyszczonych i 1200 pogłębionych przy okazji - mówi. Robota często niebezpieczna, ale i odpowiedzialna. Raz miał sporo szczęścia, że mu na głowę stalowe wiadro nie spadło. Innych gorących przypadków było parę - ale obeszło się bez poważniejszych konsekwencji. Jego teren działania można ustalić wedle sloganu - od Paczkowa do Koniakowa. Najgłębsza studnia, jaką mu się zdarzyło kopać, miała 46 metrów. Nie wszędzie można wykopać studnie. Raz, że musi być idealnie na żyle wodnej. Drugie, konieczny jest odstęp od szamba czy kanalizacji zachowany - minimum 15 metrów. Trzeba też uważać na glebę - wyjaśnia. Dzisiaj studniami się już tak nie zajmuje. Razem z synami wzięli się za to za szamba samospalające. To stara metoda biologicznego przetwarzania ścieków - w jednej komorze z trzema przegrodami bakterie cierpliwie żywią się materią organiczną i rozkładają ją. Uważa, że kiedyś lepiej ludzie znali się na rzeczy. Jako przykład podaje szambo odkryte przy pałacu von Gaschinow - bo kiedy kilka lat temu coś się w okolicy zatkało, badał, w czym problem. Dotarliśmy do wylotu tamtego szamba. Z napisu na płycie wynikało, że wykonał je w 1928 roku niejaki Franz Hoffman z Bawarii. Tylko trzeba było je odetkać, bo za dużo ludzie do kanalizacji rzucali starych szmat i butów - opowiada. To pałacowe szambo działa po dziś dzień. Stara, solidna robota.
(sem)