Indiańskie eldorado
Z plecakiem do Obory
Fascynacja kulturą Indian zrodziła się w sercu Olka po przeczytaniu książki „Tajemniczy przybysz” Marka Twaina. Po jej lekturze zaczął identyfikować się z tym ludem ze względu na ogromne poczucie honoru, sprawiedliwości, ukochanie rodziny i grupy. Było to dla niego impulsem do głębszego zastanowienia się nad ich stosunkiem do egzystencji ziemskiej i pośmiertnej. Indiańskie podejście do życia jest bardzo mistyczne. Objawiało się to w każdym aspekcie ich życia. Wszystko było przepełnione wierzeniami - tłumaczy Olek. Mimo tego, że w Ameryce Pół-nocnej istniało ok. 1500 plemion, raciborzanin zajął się szczególnie zgłębianiem tajemnic obyczajowości i obrzędowości Indian Wielkich Równin z przełomu XVIII i XIX wieku. Dlatego, że wywarli duży wpływ na wyobraźnię zachodniego świata poprzez westerny i książki przygodowe, które najbardziej pobudzały wyobraźnię- tłumaczy indianista.
Potem sprawy potoczyły się już dosyć szybko. Czytał coraz więcej i więcej książek oraz opracowań, uszył pierwsze mokasyny i strój stylizowany na tę kulturę. Kiedy był uczniem ósmej klasy szkoły podstawowej często zdarzało mu się, że w czwartkowy wieczór pakował plecak na kilkudniową wyprawę. I już w piątek udawał się na samotną wędrówkę do okolicznych lasów. Włóczył się wówczas samotnie, kontemplując przyrodę i próbując się sprawdzić się w różnych sytuacjach. To właśnie tam, w lesie, rodziła się jego szczególna więź z Indianami. Zaczął sobie wtedy cenić ich wolność. Ktoś, kto włóczy się samotnie, czując się wolnym, odczuwa to samo, co odczuwali Indianie - mówi.
Olek czuje, że jest bratnią duszą Indian. Od dwunastego roku życia ma poglądy animistyczne. Wierzy też, że wszystkie religie gdzieś się łączą. Indianie elastycznie podchodzą do indywidualnych przeżyć człowieka z Bogiem. Każdy może mieć swoją ścieżkę, by „szukać ducha” - dodaje.
Raciborzanin pierwsze mokasyny kupił 16 lat temu. Dziś ma porządne trzewiki z jeleniej skóry, które na zachodzie kosztują od stu do czterystu dolarów. Zresztą zaopatrzenie się w stroje będące wierną kopią stroju indiańskiego z XIX wieku jest dosyć trudne, a przede wszystkich bardzo kosztowne. Niektóre zagraniczne muzea organizują aukcje strojów. Sprzedają na nich dziewiętnastowieczne antyki za kilkadziesiąt tysięcy dolarów - opowiada. Trudno jest wykonać wierną kopię ubioru indiańskiego z jeleniej czy koziej skóry, ponieważ wzory niektórych plemion nie zachowały się dobrze, albo nie istnieją na ich temat żadne przekazy. Olek może poszczycić się wieloma kompletami strojów, jednak najbardziej jest dumny z ozdoby do włosów z piór orła przedniego i kolców igłozwierza. Wraz z weneckimi koralikami strój ten kosztował go kilka tysięcy zł.
Jako dwudziestolatek działał w grupie raciborskich indianistów - Kiyuksa (jest to lakocka nazwa zachodniej grupy Sjuksów). Było to w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Olek ocenia ten okres jako czas najprężniejszej działalności raciborskich sympatyków Indian, którzy już w 1993 r. w Rudach zorganizowali warsztaty etnograficzno - archeologiczne dla studentów Uniwersytetu Śląskiego. W latach 1994 - 1995 wiele koncertowali w śląskich domach kultury. Młodzi ludzie, którzy wtedy angażowali się w działalność Kiyuksy, po jakimś czasie zaczęli zajmować się innymi sprawami. Do dzisiaj z tamtych czasów wierny kulturze indiańskiej pozostał jedynie Olek, Krzysztof Kastelik, a kilka lat temu grono to poszerzyła Kamila Porwal.
Indianie „złapali” ją za serce
Ania pochodzi z Warszawy. Jej zamiłowanie do tej specyficznej kultury powstało dzięki siostrze, która zapoznała ją z kilkoma indianistami. Jak twierdzi, wcześniej poszukiwała wsparcia wśród różnych subkultur, jednak szczególnie ujęła ją właśnie kultura rdzennych mieszkańców Ameryki. W duchowości tej kultury było coś, co łapało za serce. Poczułam większą nić porozumienia niż z własną kulturą. Jestem katoliczką, ale w każdej z tych religii poszukuję czegoś dla siebie - tłumaczy. Dzięki temu bardzo szybko zainteresowała się ruchem polskich indianistów oraz zaprzyjaźniła się z Denisem Banksem, człowiekiem - legendą, który założył Ruch Indian Amerykańskich AIM. Zaczęła również tłumaczyć z języka angielskiego pieśni, legendy i podania ludów indiańskich.
Ślub po indiańsku
Poznali się na zlocie w Prostyni siedem lat temu. Połączyło ich właśnie zamiłowanie do Indian. Ich ślub odbył się w Warszawie. Większa część gości weselnych ubrana była w stroje indiańskie, a i sami młodzi odziali się w uroczyste szaty Indian. Odtąd Ania i Olek już razem uczestniczą w ogólnopolskich zlotach przyjaciół Indian. Należą do ogólnopolskiej organizacji - Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian. Ruch ten skupia wszystkich tych, którzy na różny sposób interesują się Indianami. Są to naukowcy, etnografowie, etnolodzy, pisarze, tłumacze literatury i wszyscy inni ludzie, począwszy od brzdąców, a skończywszy na wiekowych staruszkach.
Kiedy ich rodzina powiększyła się o dwie córki, cały klan Danyluków wspólnie wyjeżdża w okresie wakacyjnym na zloty, które odbywają się co roku w innym miejscu. Olek szacuje, że w zjazdach tych uczestniczy ok. 600 - 700 osób. Stałych bywalców jest ok. 250, z tego około stu ma własne tipi. Danylukowie są posiadaczami już kolejnego tipi wykonanego z płótna żaglowego. Płótno to, jak opowiada Olek, wyparło skóry bizonie, ponieważ biali przetrzebili ich milionowe stada. Poza tym krewni Indian na wolności dostawali przydziały rządowe na mięso, pługi, ubrania, koce, sprzęt gospodarstwa domowego no i płótna żaglowego- tłumaczą indianiści.
Muzykowanie w języku keczua
Kilka lat temu wraz z Jackiem i Markiem Gawrońskimi Danylukowie stworzyli zespół muzyki andyjskiej Sacha Runa. Nazwa grupy pochodzi z języka keczua i oznacza leśnego człowieka, a mianem tym określa się mityczną istotę podobną do Yeti. Ania grała w tej formacji na takich ciekawych instrumentach jak: charango, ronroco, hualaycho, gitara, tarka, bombo i mandolina, a Olek dodatkowo akompaniował na zamponie, quenie, quenacho, rondadorze, flecie poprzecznym, skrzypcach i akordeonie. Większość z nich została wykonana w Ameryce Południowej przez indiańskich rzemieślników. Muzycy sami aranżowali ludowe melodie andyjskie, wykorzystując teksty pisane w trzech językach: hiszpańskim, keczua i ajmara.
Będzie indiańska wioska w Rudach
Państwo Danyluk od kilku lat zajmują się również organizacją muzeów na wolnym powietrzu i indiańskich obozów wakacyjnych dla dzieci. Kilka lat temu wybudowali w Pile letni skansen dla najmłodszych - „Fort nad Rzeką Bobrów”, który miał krzewić wiedzę o rdzennych mieszkańcach obu Ameryk. Ich ekspozycje pod gołym niebem cieszyły się w ubiegłych latach dużą popularnością również wśród poznańskiej młodzieży.
Już w maju, aż do końca roku szkolnego od poniedziałku do piątku, na zielonych łąkach w Rudach, będzie czynne podobne obozowisko stylizowane na wioskę Indian z Wielkich Równin Ameryki Północnej, czyli takich plemion jak: Sjuksowie, Czejenowie, Paunisi i Czarne Stopy. Na razie wszystkie eksponaty, czyli misternie wykonane stroje, broń i sprzęty codziennego użytku indianiści „poupychali” w szafach i półkach. Na ścianach ich mieszkania widnieją też bogate zbiory rekwizytów indiańskich, nabytych przez Anię i Olka podczas zlotów, w zachodnich sklepach i bezpośrednio w firmach produkujących ich limitowane ilości. Wiele ze zgromadzonych przez nich eksponatów było wcześniej wypożyczonych na wystawy czasowe do Muzeum Etnograficznego i Niepodległości w Warszawie.
Obok wnętrz wielu tipi, w których będą znajdować się te obiekty, będzie można również zobaczyć indiańską kuchnię, cmentarz, łaźnię i warsztat pracy. Dlatego też Danylukowie zapraszają wycieczki szkolne ze wszystkich szkół naszego powiatu na dwuipół godzinny program edukacyjny. W jego trakcie będzie można zwiedzić wioskę z przewodnikiem, strzelać z łuku, rzucać włócznią i indiańskimi lotkami, przejść indiański tor przeszkód, pobawić się na równoważni czejeńskiej, nauczyć się indiańskiego tańca i posłuchać legend z towarzyszeniem indiańskiego fletu. Każdy uczestnik będzie mógł również skorzystać z indiańskiego makijażu oraz wysłać kartki swoim przyjaciołom za pośrednictwem indiańskiej poczty.
Ewa Wawoczny