Lekcja pierwsza odrobiona
Co poza I i II wojną światową raciborzanie zaliczyliby do największych kataklizmów minionego stulecia? Z pewnością wielki pożar lasów wokół Kuźni Raciborskiej z 1992 r. i powódź tysiąclecia z 1997 r. Z pewnością, bo obie klęski dobrze pamiętamy. Spadły na nas jak grom z jasnego nieba, bo ani nie byliśmy w stanie ich przewidzieć, choć można było, ani skutecznie zapobiegać, choć można było, ani efektywnie prowadzić akcji ratowniczych, choć, oczywiście, można było. Obie kojarzą się nam z bezradnością wobec żywiołów, które zdaje się nauczyły nas właściwej pokory. Na myśl o powtórce ciarki przechodzą po plecach. Niestety przewidywania naukowców nie są optymistyczne.
Odra wedle wyliczeń statystycznych jest bardziej kapryśna od filipińskich wulkanów i upływ czasu na pewno tego nie zmieni. Z reguły leniwa, mało zasobna w wodę, przez co trudna do żeglowania, co kilkanaście lub kilkadziesiąt lat budzi się jednak niczym smok. Ogromne masy wody rozlewają się wówczas po dolinie rzeki. Nasi przodkowie dobrze o tym wiedzieli, bo nie budowali osiedli na terenie rozlewisk. W ostatnich kilkudziesięciu latach nauki dziejowe uznano za przesądy i np. jak grzyby po deszczu zbudowano na Ostrogu wysokie wieżowce i osiedle domków, jak na ironię, na miejscu tzw. Zambergu, czyli góry gliny powstałej po wybudowaniu kanału Ulgi mającej chronić miasto przez wezbraniami. Dziś przychodzi nam się zmagać nie tylko z siłami przyrody, ale balastem błędów poprzednich pokoleń.
Historia karci głupców
Nieumiejętność wyciągania wniosków z historii, zaniedbania i błędy przy konserwacji wałów (wały przy Oborze były w 1997 r. wyższe niż od strony Ostroga, przez co ta druga dzielnica stała się praktycznie polderem), zaniechanie budowy nowych, odwieczna, dziś 120-letnia dyskusja o konieczności powstania zbiornika „Racibórz”, wreszcie brak nowoczesnych systemów przewidywania wielkości opadów i ich skutków w terenie - to wszystko musiało się zemścić. Przyroda dała nam lekcję niezwykle bolesną.
Raciborzanie dobrze pamiętają noc z 8 na 9 lipca 1997 r. Wieczorny dramat Płoni, Ostroga, części Śródmieścia wzdłuż ulicy Drzymały i Podwala, wybuchy w ZEW-ie, początkowo kompletny chaos w działaniu służb ratowniczych, kłopoty z dotarciem do chorych, brak sprzętu, w tym łączności, wreszcie wielki heroizm całej Polski, która pomagała zrujnowanemu Raciborzowi. Powódź jest już tylko wspomnieniem, ale bolesnym, wspomnieniem, które odcisnęło silne piętno na psychice mieszkańców terenów zagrożonych zalaniem.
W Raciborzu zalanych zostało 4.5 tysiąca hektarów obszaru miasta. Powódź dotknęła 1450 rodzin. Zalało osiemset mieszkań w domach wielorodzinnych i 650 w domach jednorodzinnych. Woda wdarła się do 23 placówek oświatowych i szesnastu instytucji publicznych. Zniszczonych zostało po pół kilometra kanalizacji deszczowej i sanitarnej. Odra zalała również oddaną kilka miesięcy wcześniej do użytku nową oczyszczalnię ścieków. Znaczące straty poniósł Ośrodek Sportu i Rekreacji. Bez szwanku wyszedł jedynie należący do niego kemping pod Oborą. Dotkliwie odczuli powódź rolnicy. Najwięcej strat materialnych poniósł jednak przemysł a przede wszystkim Zakłady Elektrod Węglowych S.A.
Po pięciu latach można się pokusić o chłodną ocenę. Powódź z 1997 r. była lekcją nadzwyczaj trudną. Rację mają ci, którzy twierdzą, że zalania i tak nie dało się uniknąć. Uniknąć można było jednak wiele strat, gdyby tylko działał system wczesnego ostrzegania. Do dziś, niestety, systemu takiego Polska się nie dorobiła. Za to samorządy, w tym Racibórz wsparty 400 tys. dolarami z Banku Światowego, wdrożył lokalny system ograniczania skutków powodzi. Miał on nie tyle zakorzenić w umysłach schemat postępowania w razie kataklizmu, co uświadomić jego nieuchronność, przygotować mieszkańców do działań służb ratowniczych. Generalnie, nie możemy liczyć na pewną informację co do tego, czy woda przyjdzie, wiemy natomiast, że powódź jest normalnym, cyklicznym kataklizmem i trzeba wiedzieć, co robić i jak współdziałać z odpowiednimi służbami. Te zaś, dzięki amerykańskiemu i nie tylko wsparciu, otrzymały nowoczesny sprzęt - łódki oraz radiotelefony. Wniosek ostateczny: ludzie są dziś uświadomieni o zagrożeniach a służby ratownicze lepiej przygotowane, zarówno co do przeszkolenia jak i posiadanego sprzętu.
Fala pieniędzy
Fala z 1997 r. była, paradoksalnie, na tyle duża, że za nią przyszła następna - fala wielkich inwestycji w modernizację systemów obwałowań. Wielomilionowe nakłady sprawiły, że Racibórz jest już przygotowany na tzw. wodę stuletnią. Wały mają już podraciborskie wioski, w tym w gminie Rudnik, która zawsze była narażona nawet na najmniejsze kaprysy Odry. Oczyszczono Ulgę, podniesiono stare wały i pobudowano przepompownie, dokończono budowę polderu Buków mogącego znacznie spłaszczyć falę powodziową. Nadal nie ma jednak pieniędzy na inwestycję najważniejszą - zbiornik Racibórz, który jest w stanie kompleksowo zabezpieczyć dorzecze od Chałupek aż po Wrocław. Dziś możemy spokojnie patrzeć na przejście tzw. wody stuletniej, czyli do 900 cm. W 1997 r. płynęło ponad 1050 cm.
Nie sposób też pominąć nakładów w modernizację miejskiej infrastruktury. Przez budżet Raciborza i okolicznych gmin „przelały” się miliony na drogi, szkoły, wodociągi, kanalizację, rowy itd. Bez celowego wsparcia z budżetu państwa i funduszy zagranicznych gminom naszego powiatu nie udałoby się poczynić tylu ważnych inwestycji w tak krótkim czasie. Podobnie wiele rodzin gruntownie zmodernizowało swoje domostwa i to przy wsparciu finansowym państwa oraz sponsorów (np. Telewizji Polskiej SA), zarówno w postaci bezpośrednich darowizn jak i tanich kredytów.
Meteorolodzy wieszczą katastrofę
Trudno powiedzieć, na jakiej podstawie meteorolodzy zapowiadają, że podobny kataklizm, jak w 1997 r., może się zdarzyć ponownie w ciągu kilku bądź kilkunastu lat. Z pewnością wszelkie niekorzystne zjawiska następują znacznie gwałtowniej niż dawniej. Zacierają się granice pomiędzy porami przyrody. Obok wielkiej wody gnębią nas wichury, gwałtowne deszcze, czy krótkie, ale ostre zimy.
Zwykła pokora każe spojrzeć na to, co niesie z sobą historia. Ta zaś przekonuje, że nie należymy do wyjątkowych nieszczęśników. W kronikach raciborskich nie brak wzmianek o trzęsieniach ziemi (były takie, które powodowały zawalenie się budynków w mieście), epidemiach, wylewach Odry w zimie, nalotach szarańczy, czy katastrofalnych suszach. Meteorolodzy mają więc na pewno rację. Problem tylko w tym, by narzędzia, którymi dysponują były w stanie przewidywać wszystkie nieszczęścia z odpowiednim wyprzedzeniem.
Las palił się jak zapałka
Od 1982 r. poziom wód gruntowych w lasach wokół Kuźni Raciborskiej obniżył się o ponad 10 metrów. Wyschła większość cieków wodnych i sztucznych zbiorników przeciwpożarowych. Zmalała drastycznie ilość opadów. W feralnym 1992 r. od maja do 31 sierpnia nad lasami nie spadła ani jedna kropla deszczu. 26 sierpnia temperatura wynosiła 38 stopni C. Przez las jechał z Raciborza do Kędzierzyna pociąg. Czy iskra, którą miał wyrzucić hamulec na suchą jak pieprz ściółkę spowodowała największy pożar Europy końca XX w.? Tego do dziś nie udało się jednoznacznie ustalić.
Częściowo odpowiedź na to pytanie daje znów historia. Stary, naturalny las mieszany po wycięciu w czasach pruskich odnawiano sosną z domieszką świerka. Doprowadziło to do powstania rozległych monokultur, głównie sosnowych. Było to podyktowane potrzebami przemysłu. Niestety zemściło się to w 1992 r. Wysuszone świerki i sosny paliły się jak zapałki. Prowadzenie akcji było niezwykle trudne, bo nie dość, że wiał silny wiatr, to brakowało drożnego systemu dróg pożarowych i wody w zbiornikach.
Pożar wybuchł 26 sierpnia 1992 r. Tego dnia około godz. 13.50 z dwóch wież obserwacyjnych napłynęły meldunki o pojawiającym się dymie wzdłuż torów kolejowych linii Racibórz - Kędzierzyn Koźle. Zlokalizowano trzy źródła ognia. Pierwsze na długości 1,1 kilometra na południe od miejscowości Kuźnia Raciborska w leśnictwie Nędza, drugie na długości 800 metrów na północ od Kuźni Raciborskiej w leśnictwie Kiczowa i trzecie na długości 1,4 kilometra w leśnictwie Lubieszów na północ od wsi Solarnia. Wszystkie te pożary wybuchły przy torach kolejowych w kilkuminutowym odstępie korelującym z czasem przejazdu pociągu. Akcja gaśnicza trwała do 20 września. W szczytowej jej fazie uczestniczyło 859 sekcji, to jest około 4,7 tys. strażaków, 3,2 tys. żołnierzy, 650 policjantów, 1,2 tys. osób z obrony cywilnej, ponad 1,1 tys. pracowników służb leśnych, myśliwi okolicznych kół łowieckich oraz miejscowa ludność. Zaangażowano cztery helikoptery, 27 samolotów, 48 ciągników ciężkich i specjalistycznych, 25 ciągników rolniczych i 36 kolejowych cystern na wodę. Zginęło dwóch strażaków. Spłonęło blisko 8,5 tys. hektarów powierzchni lasów, najwięcej w Nadleśnictwie Rudy Raciborskie. Całość drzewostanu uległa zniszczeniu lub silnemu uszkodzeniu. Straty związane z przedwczesnym wyrębem oszacowano wówczas na 279,3 mld złotych. Straty w infrastrukturze leśnej Nadleśnictwa Rudy Raciborskie wyceniono na kolejne 13 mld złotych.
Po pożarze nauka nie poszła w las. Pożarzysko szybko odnowiono nowym drzewostanem mieszanym eliminując część monokultur. Wdrożono nowy system monitorowania zagrożeń, pobudowano sieć dróg ułatwiających poruszanie się wozów strażackich, przygotowano punkty czerpania wody, w razie długotrwałej suszy w obwodzie czeka niezbędny sprzęt, w tym samoloty, stałe dyżury pełnią strażacy.
Grzegorz Wawoczny