Dekada po...
Pierwsze płomienie liznęły trawy 26 sierpnia 1992 roku. Był upalny dzień - kolejny tamtego lata. Zaczęło się niewinnie. Od kół hamującego pociągu iskry sypnęły na suchą jak pieprz trawę. Gorąca żagiew błyskawicznie ogarnęła las. I parła na wszystkie strony, podsycana wiatrem. Wkrótce rozpoczęto akcję gaśniczą, gdy po okolicznych wsiach zajęczały syreny. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, że to nie będzie zwykła akcja, ale prawie miesięczna gehenna. Pierwsze oddziały weszły w las, nie przeczuwając, jak skromnymi środkami dysponują i na co się porywają. Dopiero gdy ostry, gryzący dym nagle wypełnił przestrzenie między drzewami, a korony zapalały się jedna po drugiej jak pochodnie, dano sygnał odwrotu. Nie było wyjścia - niektórym oddziałom groziło zamknięcie w ognistych kotłach. Z dróg między kwadratami leśnymi zaczęli napływać osmaleni, otępieni dymem ludzie. Podliczono stan jednostek.
Nie wróciło dwóch strażaków. Malinowski i Kaczyna zostali gdzieś pomiędzy drzewami...
Ognie szalejące na obszarze kilku tysięcy hektarów gaszono kilkanaście dni. Wszelkimi dostępnymi metodami. Nawet samolotami. Obawiano się, że pożary dotrą do zamieszkanych wsi. Linia obrony w krytycznych momentach miała ponad 150 km. Aż do skutku. Dymy snuły się aż do Gliwic, Zabrza, Świętochłowic, Kędzierzyna. Las spalił się doszczętnie. Martwe, czarne kikuty drzew sterczały w górę. Poszycie znikło, starte na szary pył. Leśnicy wspominali, że dla nich najbardziej przygnębiająca była cisza. Po ćwierkających ptakach i płowej zwierzynie nie było śladu. Tylko zwierzęta o wyjątkowo rączych nogach miały jakieś szanse na ratunek. Maleństwa zginęły spopielone w mgnieniu oka. Co jakiś czas słychać było silne eksplozje - ogień detonował zaryte w ziemi bomby z czasów wojny.
W piątek 20 września, 10 lat po katastrofie, na polowym lotnisku pod Kuźnią Raciborską odbyła się uroczystość upamiętnienia tamtych wydarzeń. Zjechali na nią wszyscy uczestniczący w akcji dowódcy oddziałów, strażacy, leśnicy, policjanci. Byli i samorządowcy, parlamentarzyści, naukowcy. Po mszy polowej na lotnisku i ceremonii upamiętnienia sierpnia 92 przy mogiłach strażackich w lesie, przy drodze oddziałowej 107-91 odbył się apel, pod krzyżem złożono kwiaty. Nam nie będzie łatwo zapomnieć czegokolwiek z tamtych wydarzeń. Widok zniszczeń, jakie poczynił ogień, był przygnębiający. Na całych połaciach życie znikło na długo - powiedział Kazimierz Szabla, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, pod komendą którego pozostają lasy rudzkie. Pamiętam, jak w akcji zaangażowanych było kilka tysięcy ludzi, naszych leśników, strażaków zawodowych i ochotników, policjantów i żołnierzy. Pamiętam dramat ludzi, którzy w tym lesie spędzili życie i widzieli, jak niknie w płomieniach. To ich zasługa, że udało się ognie opanować, że nie doszło do większych nieszczęść. Dla nas jednak nie skończyło się wszystko na pożarze. Pracowaliśmy etapami. 10 lat pracy zabrało nam uprzątnięcie pogorzeliska i odnowienie drzewostanu, a i tak roboty jeszcze jest sporo. Każdy z nas pozostawił w tym lesie kawałek swego życiorysu. Trzeba było wywieźć i wyciąć prawie półtora miliona metrów sześciennych drewna. Szybko i skutecznie, byle nie dostałyby się doń szkodniki. I aby znaleźć miejsce na nowe drzewa. Szukaliśmy pomocy u specjalistów, jak i gdzie odrodzić las. Jak sprawić, by zwierzęta powróciły na swe żerowiska. Bo z punktu widzenia biologów las był spalony do podstaw. Tysiące sadzonek do dziś zdążyło już odmienić pustynny nieomal krajobraz. Niestety, ta akcja też kosztowała ludzkie życie. Dziś wiadomo, że pożary z 1992 roku poważnie naruszyły ekosystem, ale go nie zniszczyły. Straty materialne trudno wciąż oszacować. Sama akcja ratownicza kosztowała krocie, o zniszczeniach gospodarczych w drzewostanie trudno mówić spokojnie. Goście podczas spotkania byli zgodni w opiniach, że wtedy najlepiej spisały się samorządy. Nie potrzebowały ponagleń, nakazów, by zadziałać na rzecz służb ratowniczych. Dotkliwie dał się tym ostatnim we znaki brak zintegrowanych systemów łączności, zużycie i tak starego sprzętu gaśniczego. Doświadczenia, jakie my zebraliśmy przez ostatnie lata we współpracy z naukowcami, inni wykorzystują, by ratować swoje tereny nawiedzane przez katastrofy. Jak na przykład w Puszczy Piskiej, zdemolowanej w tym roku przez huragan - stwierdził dyrektor Szabla.
(sem)