Dla kogo ta Europa?
„To nie dla nas, to dla naszych dzieci” - ten sposób myślenia o korzyściach z członkostwa Polski w Unii Europejskiej jest bardzo popularny. Jak dowiodły badania postaw i opinii naszego społeczeństwa, zrealizowane na zlecenie Centrum Europejskiego Natolin („Integracja europejska w perspektywie regionów”) takie przekonanie mają nawet ludzie młodzi, w tym, o dziwo, także studenci. Niewątpliwie wpływ na taką postawę mają aktualnie toczone dyskusje na temat zapowiadanych trudów pierwszych lat członkostwa, ale także, może nawet w większym stopniu, pobrzmiewają w niej przeróżne obawy. Co do trudów, to rzeczywiście i na nie należy być przygotowanym. Niby czemu ma być nam na początku lżej niż chociażby Hiszpanom, którzy do dziś wspominają pot i łzy początkowych lat. Teraz jednak nie wyobrażają sobie życia poza Unią. Zasadne oczywiście byłoby w tym miejscu pytanie: ile tych chudych lat będzie? Tego jednak nie wie dziś nikt, wiele zależy od nas, ale i niemało, niestety, to tzw. zmienne niezależne. Gdy idzie o obawy i lęki, to przede wszystkim chodzi nam o to czy poradzimy sobie z naszym poziomem wiedzy, kwalifikacji, zamożności, przedsiębiorczości w tej, pod wieloma względami, nowej sytuacji. Oczywiście trzeba podkreślić, że respondenci nie myślą w tym przypadku kategoriami naszych szans jako Polski, ale indywidualnych szans: Kowalskiego, Nowaka, Kwiatkowskiej, itp.
Zawartej na wstępie diagnozy sytuacji, nie możemy oczywiście sprowadzić tylko do emocji, na dodatek nie całkiem optymistycznych. Wydaje się bowiem oczywiste, że statystycznie i logicznie rzecz ujmując, więcej korzyści z integracji powinny mieć nasze dzieci niż my, nie wdając się nawet w rozważania w jakim wieku są rodzice, którzy to mówią, a w jakim ich pociechy. Jednak to przekonanie, nie może stać się powodem poddawania się swoistej rezygnacji tychże rodziców, objawiającej się niewiarą w sens zmagania się z nowymi wyzwaniami, dodajmy - w dużej mierze nieuchronnymi. Owszem, dzieci będą czerpać z Europy więcej korzyści niż my, ale po pierwsze - ich jakość w dużym stopniu zależy od nas, a po drugie - na tej pracowitej drodze niejedna korzyść i nam - rodzicom na pewno się przytrafi. O tym jak minimalizować zagrożenie zmarnowania tej szansy wspomniałem dwa tygodnie temu: głównie starając się dotrzymywać kroku zmianom poprzez własny, szeroko rozumiany, rozwój i dostosowywanie sposobu myślenia i działania do nowej sytuacji.
Na zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie, pewne korzyści wszyscy przyszłej integracji mamy już dziś, choć może sobie tego nawet nie uświadamiamy: coraz częściej (choć do szczęścia daleko…) w krajach Unii traktują nas już jak Europejczyków, a nie polujących na niedźwiedzie pogrobowców komunizmu, przedstawiciele Polski uczestniczą w pracach wielu unijnych instytucji decydujących o ważnych sprawach kontynentu, inwestorzy zagraniczni nie mają wątpliwości, że nasz kraj wejdzie wkrótce do Unii, a następnie do strefy euro, do Polski płyną ogromne fundusze przedakcesyjne, z których korzystać mogą polskie szkoły, instytucje, przedsiębiorcy (inna rzecz, że nie zawsze potrafią). Jednym słowem: flirtujemy z tą Europą od dawna, dość poważnie i raczej z nieodwracalnymi skutkami…
Arkadiusz Gruchot
Zawartej na wstępie diagnozy sytuacji, nie możemy oczywiście sprowadzić tylko do emocji, na dodatek nie całkiem optymistycznych. Wydaje się bowiem oczywiste, że statystycznie i logicznie rzecz ujmując, więcej korzyści z integracji powinny mieć nasze dzieci niż my, nie wdając się nawet w rozważania w jakim wieku są rodzice, którzy to mówią, a w jakim ich pociechy. Jednak to przekonanie, nie może stać się powodem poddawania się swoistej rezygnacji tychże rodziców, objawiającej się niewiarą w sens zmagania się z nowymi wyzwaniami, dodajmy - w dużej mierze nieuchronnymi. Owszem, dzieci będą czerpać z Europy więcej korzyści niż my, ale po pierwsze - ich jakość w dużym stopniu zależy od nas, a po drugie - na tej pracowitej drodze niejedna korzyść i nam - rodzicom na pewno się przytrafi. O tym jak minimalizować zagrożenie zmarnowania tej szansy wspomniałem dwa tygodnie temu: głównie starając się dotrzymywać kroku zmianom poprzez własny, szeroko rozumiany, rozwój i dostosowywanie sposobu myślenia i działania do nowej sytuacji.
Na zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie, pewne korzyści wszyscy przyszłej integracji mamy już dziś, choć może sobie tego nawet nie uświadamiamy: coraz częściej (choć do szczęścia daleko…) w krajach Unii traktują nas już jak Europejczyków, a nie polujących na niedźwiedzie pogrobowców komunizmu, przedstawiciele Polski uczestniczą w pracach wielu unijnych instytucji decydujących o ważnych sprawach kontynentu, inwestorzy zagraniczni nie mają wątpliwości, że nasz kraj wejdzie wkrótce do Unii, a następnie do strefy euro, do Polski płyną ogromne fundusze przedakcesyjne, z których korzystać mogą polskie szkoły, instytucje, przedsiębiorcy (inna rzecz, że nie zawsze potrafią). Jednym słowem: flirtujemy z tą Europą od dawna, dość poważnie i raczej z nieodwracalnymi skutkami…
Arkadiusz Gruchot