Łapał przygody na pełnym morzu
Żeglarstwo. Mateusz Garbowski ma 18 lat i walizkę pełeną ciekawych morskich przygód i wyczynów żeglarskich. Jako nieletni, wraz z rówieśnikami z Rybnika opłynął kapryśny Bałtyk, zwiedzając przy okazji wyspę Bornholm.
Mateusz Garbowski, maturzysta I LO klasy o profilu matematyczno-fizycznym, swojego żeglarskiego bakcyla złapał już siedem lat temu, kiedy wraz z rodzicami popłynął w rejs po mazurskich jeziorach. Żeglarstwo stało się jego największym hobby, kiedy miał okazję popływać dwa lata temu na wodach zalewu rybnickiego. To mu jednak nie wystarczyło. W lecie ubiegłego roku zdobył patent żeglarza jachtowego wydany przez Polski Związek Żeglarski i zapragnął sprawdzić się na morzu. Okazja nadarzyła się dosyć szybko i postanowił od razu złapać tę przygodę za nogi. Postanowiłem wypłynąć w morze, chciałem poznać smak przygody, którą znałem dotychczas tylko z opowiadań i piosenek żeglarskich. W żeglarskiej witrynie internetowej znalazłem ogłoszenie o rejsie po Bałtyku i zgłosiłem się. Rejs organizował Stanisław Lach - student z Rybnika w stopniu sternika jachtowego. Spotkaliśmy się w pociągu relacji Katowice - Gdynia. Było nas czterech. Jacht mieliśmy wyczarterowany z Centrum Wychowania Morskiego w Gdyni. Była to 7,5 metrowa jednostka typu nefryt o dumnej nazwie „Orlik” - wspomina Mateusz.„Orlik” wypłynął z Gdyni 10 sierpnia, kiedy miasto było jeszcze otulone w porannej mgle. Załoga obrała kierunek Hel. Żeglowanie po morzu to całkiem coś innego niż na Mazurach, gdzie pływa się od trzcin do trzcin. Na morzu, gdy za rufą znika brzeg ogarnia człowieka ogromna przestrzeń, czuje się smak wolności. Żeglowanie jest bardziej swobodne. I co jeszcze? Niesamowite wrażenie jest podczas pływania w nocy na peł-nym morzu, jacht otacza ciemna otchłań, żadnych punktów odniesienia. Płynie się według wskazań busoli i GPS-u - opowiada raciborzanin. Młodzi żeglarze opłynęli polskie wybrzeże - Hel, Władysławowo, Łebę aż do Ustki. Wypływaliśmy rano, wracaliśmy późnym wieczorem. Słabe wiatry, porty nieciekawe. W Ustce podjęliśmy wspólną decyzję - płyniemy na północ - kierunek Bornholm - dodaje.
Podczas wyprawy na Bornholm, młodych Ślązaków napotkała niejedna przygoda. Wypływamy wcześnie rano, płyniemy na północ. Po przepłynięciu kilkudziesięciu mil zrywa się gwałtowny wiatr. Jacht kiwa się na wodzie jak łupinka orzecha, fale zalewają pokład, woda dostaje się do kabiny i kambuza. Jesteśmy kompletnie przemoczeni, nie pomagają nawet najlepsze sztormiaki, a na dodatek żołądek podchodzi pod samo gardło. I na niedomiar złego przeciera się fał foka [lina podtrzymująca przedni żagiel]. Tracimy jeden żagiel. Zawracamy, robimy zwrot w stronę wyspy, płynąc na jednym żaglu pomagamy sobie silnikiem i w ten sposób dopływamy do pięknej miejscowości Hammershus - opowiada Mateusz Garbowski.
Druga, mrożąca krew w żyłach przygoda czyhała na nich w drodze powrotnej kilkadziesiąt mil od polskiego brzegu, kiedy to „Orlik” wpłynął w obszar mgły. Widoczność ok. 30 metrów. Kompletna cisza, nawet najmniejszego podmuchu wiatru. Nagle w oddali słyszymy odgłos silnika dużego statku, który z każdą chwilą staje się coraz głośniejszy. Próbujemy uruchomić nasz silnik, by odpłynąć na bezpieczną odległość. Silnik, który do tej pory zapalał za pierwszym razem odmawia posłuszeństwa, każdy z nas nerwowo próbuje go zapalić i nic. A odgłos nadpływającego statku staje się coraz głośniejszy. W końcu udaje się nam uruchomić silnik i odpływamy dosłownie w ostatniej chwili. Widzimy jak z mgły wyłania się ogromne cielsko dużego statku rybackiego - opowiada dalej chłopak.
Wyprawa trwała dwa tygodnie i była nie lada wyczynem młodych zapaleńców żeglarstwa. Na morze na pewno jeszcze powrócę nieraz. Chciałbym dostać patent sternika jachtowego. Mam na razie przepływane ok. ok. 550 Mm, a na sternika trzeba mieć zaliczone żeglowanie, więc będzie to na pewno Morze Pół-nocne - zapewnia Mateusz.
E.Wa