Naiwni wciąż tracą
Choć co jakiś czas ostrzegamy przed nieuczciwymi sprzedawcami pożyczek, nadal zdarzają się przypadki nabierania ich klientów. Ci pierwsi korzystają ze zbytniej ufności ludzi - ci drudzy tracą na niedoskonałości prawa.
Dwa lata temu opisywaliśmy perypetie jednej z mieszkanek Raciborza, która zaciągnęła korzystny - na papierze - kredyt. Straciła de facto kilkaset złotych na rozmaitych opłatach. Kilka miesięcy temu skusił się na jedno z prasowych ogłoszeń pożyczkowej firmy z Poznańskiego mieszkaniec jednej z okolicznych wsi. Jego naciągnięto na opłacie manipulacyjnej już dużo bardziej - na prawie 2 tys. złotych. A niedawno w system, także podobny do „argentyńskich grup” został wciągnięty inny raciborzanin. Mechanizm funkcjonowania nieuczciwych pożyczkodawców niewiele się zmienia - gładka mowa wyjaśniająca, na czym polega interes i jaki jest korzystny, stos dokumentów przed klientem - i pewna opłata manipulacyjna... Niestety, ludzie sami wpadają w pułapkę, bo zbytnio ufają innym, zwłaszcza obeznanym z taktyką marketingową przedstawicielami różnych firm. Niedokładnie oglądają wszystko, co im się pokazuje, nie zwracają uwagi na zapisy większości paragrafów. A powinno się wszystkie dane czytać szczegółowo i prosić rozmówcę o pokazanie dokumentów, czy są takie same - powiedziała Joanna Urban, powiatowy rzecznik praw konsumenta. Liczba skarg na nieuczciwych pożyczkodawców rośnie - bo ci korzystają z luk prawnych i potrafią się dobrze kamuflować. A dochodzenie potem swoich racji przez naciągniętych klientów nie jest łatwe. Zwłaszcza, gdy dobrowolnie podpisali wszelkie dokumenty i na dodatek bez środków ostrożności od razu dawali do ręki kontrahentowi jakieś kwoty tytułem „wstępu”.
Tomasz Z., po kilku wyjazdach do pracy na zachodzie, postanowił założyć dodatkowo niewielką, jednoosobową firmę transportową - ma też gospodarstwo na wsi. Zorientował się, że brakuje mu trochę pieniędzy na zakup auta. Postanowił zaciągnąć niewielką pożyczkę. Skalkulowałem sobie, w jakich granicach interes mógłby być dla mnie opłacalny. Gdybym miał kłopot ze spłaceniem kredytu, pojechałbym znowu na sezon do Niemiec czy Holandii. Przeglądałem oferty różnych banków i firm kredytowych. Dzisiaj żałuję, że jednak wybrałem jedną z tych drugich - powiedział. Przedstawiciel firmy, z którą się skontaktował przez ogłoszenie (ta miała siedzibę w Krakowie), oferował możliwe pule, w ramach których można było wybrać czas spłat pożyczki - firma reklamowała się między innymi jako popierająca małych przedsiębiorców nis-kimi kredytami. Pan Tomasz zdecydował się wybrać jeden z nich - miał otrzymać 8 tysięcy zł, pod warunkiem przeznaczenia na zakup samochodu dostawczego. Poinformowano go, że oprocentowanie wynosi 5,1 procent w skali roku. Miał do zapłacenia raty, rozłożone na 18 miesięcy. Możliwe było zawieszenie spłat, jeśli będę miał chwilowe kłopoty. Zabezpieczeniem mogły być polisy, weksle, inne papiery wartoś-ciowe lub pojazd mechaniczny. A po zawarciu umowy, a przed otrzymaniem pożyczki trzeba było jeszcze uiścić tak zwaną wpłatę wstępną - około tysiąca złotych. Miała to być suma wyłączona z rat - wyjaśniał Tomasz Z.
Kiedy spotkanie z niezwykle kulturalnym i wymownym przedstawicielem kończyło się podpisywaniem rozłożonych na stole papierków, uspokojony wypowiedziami swego rozmówcy, pan Tomasz nie zwrócił uwagi na kilka szczególików. Choćby na to, że miał złożyć parafę na „jeszcze jednym aneksie”. Przedstawiciel pożyczkodawcy pobrał opłatę na miejscu, wręczył mu wizytówkę, blankiety wpłat rat kredytowych, wyjaśnił, jak otrzyma przelew kwoty pożyczki i jak się kontaktować w razie „problemów technicznych”.
Co jest nie tak, ujawniło się panu Tomaszowi przy badaniu szczegółów pozostawionych dokumentów. Dopatrzył się na przykład tego, że w umowie nie dano mu tak naprawdę szansy wycofania się z interesu. Wpisano mu jedynie sumę pożyczki - zniknął gdzieś warunek, na co klient ma przeznaczyć zyskany kredyt. Jeszcze tego samego dnia telefonował pod wszelkie możliwe numery, pozostawione przez przedstawiciela, by wyjaśnić, czy warunki umowy, jakie podsunięto mu do podpisu, są rzeczywiście tak niekorzystne. Nikt się nie odzywał. Następnego dnia to samo. Do dzisiaj nikt nie podnosi słuchawki. Wykombinowałem, jaki jest adres jednego z numerów krakowskich. Mieszkanie prywatne. Pewnie właściciela nie ma, albo wynajmuje je co jakiś czas - wyjaśnił. Tomasz Z. ze zdumieniem doczytał się w umowie, że tak naprawdę kredytu może nigdy nie otrzymać. Zgodnie bowiem z warunkami umowy stał się jednym z klientów bliżej nie określonej „grupy kredytobiorców”, jej zamknięcie i początek liczyć się od dnia, w którym upływa termin zapłaty pierwszej raty dla pierwszego w kolejności klienta. Nie wiem, czy ja jestem tym pierwszym, czy ktoś inny - stwierdził wściekły. Z treści aneksu wynika zaś,. że spośród członków grupy specjalna komisja, po „ukonstytuowaniu jej”, będzie wyłaniać osoby mające otrzymać pełnię sumy kredytowej. Opłata wstępna oczywiście już zawczasu wyparowała - bo zgodnie z aneksem klient, który podpisał umowę, ale zrezygnował z uczestnictwa w systemie, traci ją. Niestety, zgodnie z prawem. Ustawa o kredycie konsumenckim w art. 5 wymienia wyraźnie, że m.in. takie właśnie opłaty nie podlegają zwrotowi. Nie było o tym absolutnie mowy w trakcie podpisywania umowy. Ten pan powiedział, że zostanie opłata wliczona do sumy kredytu - wyjaśnił pan Tomasz.
Pechowy klient nie ma możliwości wyjaśnienia sprawy - bo nie da się nikogo już złapać za rękę. Firma, reklamująca się w prasie, nie odzywa się. Dane o jej siedzibie i statusie są zapewne zamienione. W istocie chodziło o wyciągnięcie z kieszeni klienta pieniędzy już na wstępie. Jeśli takich jak ja głupców znalazło się tutaj choćby tylko dziesięciu, to ten przedstawiciel ma w „kapsie” 10 tysięcy złotych, bez większego wysiłku zdobytych - złości się Tomasz Z.
(sem)