Ostróg beach
Wiele koncepcji zagospodarowania wyrobisk na Ostrogu legło w gruzach. Czy Polskiemu Związkowi Wędkarskiemu uda się stworzyć tu ośrodek wypoczynkowy z prawdziwego zdarzenia?
Rekreacyjnego eldorado na starych żwirowniach nie udało się stworzyć w czasach PRL-u, kiedy to za czasów pierwszej prezydentury Jana Osuchowskiego, zaangażowano tu ogromne siły i nakłady. W ramach czynu społecznego na budowę kompleksu betonowych basenów łożyło miasto i wszystkie zakłady pracy. Niestety zabrakło czasu, bo w kapitaliźmie każdy zaczął już liczyć swoje, a w państwowiej kiesie wiało pustką. Po wielkim socjalistycznym wyczynie pozostał betonowy kompleks, z którym nie wiadomo co dziś zrobić, choć wiadomo, że do niczego się już nie nadaje. Jego dokończenie wymagałoby chińskiej determinacji i gigantomanii. Nawet gdyby ktoś ją miał, to nikogo z kolei nie byłoby stać na utrzymanie obiektu, nie mówiąc już o rozwiązaniu problemu uzdatniania wody, którą początkowo planowano przelewać z jednego wyrobiska do drugiego.W latach 90. na forum Rady Miasta nieraz zgłaszano pomysły „jakiegoś” zaadaptowania Ostroga, ale raczej na uspokojenie sumień, bo każdy zdrowo myślący człowiek wiedział, że miasta na to nie stać, tak samo jak na wzniesienie stałej bazy rekreacyjnej w nadmorskich Gąskach, gdzie na poczet przyszłej inwestycji - nie wiadomo dziś po co - poprzednie władze magistrackie kupiły działkę.
W połowie poprzedniej kadencji ratusz złożył broń, kiedy okazało się, iż sama koncepcja i projekt rozwiązania problemu uzdatniania kosztowały 50 tys. zł. Mnogość wydatków finansowych miasta, w tym zadłużenie powstałe wskutek konieczności wybudowania oczyszczalni, odebrały włodarzom chęć poznania kwoty nie tylko samego systemu uzdatniania, ale przede wszystkim dokończenia budowy poprzedzonej uszczelnieniem popękanych niecek, nadwyrężonych katastroficzną powodzią z 1997 r. Skalkulowano, że znacznie tańsze będzie wybudowanie kąpieliska pod Oborą, tym bardziej, że jest tu już kamping, a w lesie obok powstaje ogród botaniczny. Amerykanie mają Las Vegas, a Racibórz zaczął budować swoje Las Obora, które - wedle ostatnich doniesień z magistratu - ma mieć nie tylko funkcje rekreacyjne, ale i handlowe, a to dzięki planowanej budowie wielkiego hipermarketu.
Osierocony z zainteresowania Ostróg znalazł adoratora w spółce Wodnik. Ta prywatna firma skusiła się na ofertę miasta wieloletniego wydzierżawienia terenu za przysłowiową złotówkę w zamian za zorganizowanie tu kąpieliska. Firma chyba mocno przeceniła swoje możliwości, bo częściej zawiadamiała ratusz o przesunięciu terminu otwarcia ośrodka niż o postępie prac. W końcu wycofała się z inwestycji.
Na rozdeptany już grunt wkroczył Polski Związek Wędkarski, jakby pod wiatr ekonomii, który szumi, iż każde nakłady muszą się kiedyś zwrócić, a że na Ostróg trzeba „władować” miliony, zwrot kapitału liczony mógłby być w pokoleniach raciborzan, oczywiście w obecnych warunkach, w których rodzinom bardziej zależy na zakryciu dna garnka niż pełnych uciechy kąpielach słonecznych.
Wędkarze mają jednak atut, który w ostatecznej rozgrywce o Ostróg może przynieść jakiś efekt w postaci może nie aqua-parku, ale przynajmniej typowego kąpieliska, jakie znajdują się w Nieboczowach czy Bukowie. Jest nim chęć do pracy społecznej podsycana wizją osiągnięcia pewnych dochodów mogących zasilić budżet dalszej rozbudowy.
Na razie PZW uruchomiło komercyjne łowiska. W tym roku przy współ-udziale Powiatowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej chce usunąć ze żwirowni dzikie wysypiska. Na ostatniej sesji Rady Miasta członkowie związku przedstawili makietę, która odzwierciedla ich wizję Ostróg beach. Mają tu być: kąpieliska, plaże, punkty widokowe, korty, boiska, parkingi, domki kempingowe, pole namiotowe, ścieżki spacerowe i rowerowe. Nie chcemy pieniędzy - mówili - lecz zastanowienia się wspólnie, czy PZW i miasto mogą działać razem. W domyśle jednak o pieniądze chodzi, bo trudno sobie wyobrazić inną formę pomocy ze strony miasta.
I tę pomoc PZW otrzymało. Od przyszłego roku, w ramach realizowanego już od kilku lat Raciborskiego Programu Partnerstwa Lokalnego, ma dostawać przez pięć lat po 50 tys. zł. Idea RPPL jest prosta; miasto daje obywatelom pieniądze na pokrycie części kosztów prac, które gmina powinna wykonać sama, choć obecnie nie jest w stanie ponieść całego ciężaru finansowego.
Czy to dużo? Gdyby chodziło o typowo komercyjną inwestycję, to na pewno nie. Zakładając, że PZW wykorzysta pracę swoich członków, a do ostatecznego celu będzie dochodzić bardzo powoli zaczynając od strzeżonego kąpieliska, jakiegoś efektu można się spodziewać. Być może pływanie pod okiem ratownika będzie tu już możliwe w przyszłym roku.
Grzegorz Wawoczny