Pizza prosto z pieca
Na Pomorzu Zachodnim nadal dominują Ślązacy i „Poznaniaki”. Warszawskich numerów rejestracyjnych nadal niewiele, w przeciwieństwie do okolic Gdańska i Helu. Na „Zachodnim” od kilku sezonów intensywnie reklamuje się Rewal z pobliskim Trzęsaczem (stoją tu znane zapewne wszystkich ruiny kościoła na wydmowym urwisku) i Niechorzem. Miejscowości ładne, z równie ładnymi plażami (co ciekawe w nocy nikt ich nie sprząta tylko traktor pługiem zakupuje śmieci w piasku) i pełne turystów.
Jako że w pochmurne dni atrakcji tu niewiele, pozostaje wędrować po uliczkach obstawionych straganami i punktami gastronomicznymi. Od tych z czasów PRL-u nic je nie różni, no może są trochę bardziej kolorowe, a pamiątki odzwierciedlające mody sezonu (w tym roku były to np. sztuczne gałki oczne w żelu). Zaciekawia jednak nadmorska kuchnia. Budki ze zwykłym fast foodem są rzadkością. Każda knajpa, nawet ta w obskurnej przyczepie, serwuje jakieś specjały. Pierogi można kupić tylko domowe (to nic, że kucharz ładuje do garnka „gotowce” z woreczka) lub kaukaskie. Pizza jest „prosto z pieca”, jakby normalnie przygotowywałoby się ją w innym urządzeniu (widać istnieje potrzeba odcięcia się od „mikroweli”), a wędzona ryba „prosto z wędzarni”, jakby normalnie wędziło się ją np. nad ogniskiem z jesiennych liści (najgorsze są te sprzedawane w mocnym słońcu przy plaży, zapewne przez agentów producenta Smekty). Wydawałoby się, że na pewno domowe, to jednak serwowano szaszyłki pochodzą z hipermarketów, gdzie kupuje się je jako mrożonki w celofanie. Mrożonkami są też wszelkie dania chińskie i wietnamskie, choć w tym roku orientalnej oferty było jakby mniej. Obowiązkowo za to za ladą stał Chińczyk lub Wietnamczyk, choć z reguły bez kucharskiego stroju. Azjaci bardziej przypominają przez to pensjonariuszy ośrodków dla uchodźców niż mistrzów wschodniej kuchni.
Znana studentom knysza i kebab nad morzem są specjałami kuchni arabskiej, choć te kupowane na dworcach kolejowych mają zapewne te same walory smakowe. Nad Bałtykiem knysze i kebaby serwują panowie o cerze Arabów lub Hiszpanów. Nad budką, która widziałem w Rewalu dodatkowo zachęcał napis: „Chcesz mieć wytrysk 100-metrowy, kub sobie kebab odlotowy”. Coś jest na rzeczy z tym wytryskiem, bo w rewalskiej „California Cafe Club”, w menu zapełnionym zdjęciami kobiet tarzających się w kiesielu, w dziale „inne produkty” czytałem: prince polo - 2,5 zł, prezerwatywa - 3 zł.
Znużony trochę tym nadmorskim high-lifem ze stringami w herbie (wybory Miss Bałtyku z popisami Halamy i Pazury miały pełną publiczność, a koncert Młynarskiego, choć z młodym Stuhrem, odwołano) postanowiłem skorzystać z oferty Gryfickiej Kolei Dojazdowej. Za jedynie 7 zł można dowoli jeździć starą ciuchcią z Gryfic przez Trzęsacz - Rewal - Śliwin - Niechorze do Pogorzelicy. Z wszystkiego, co proponuje się turystom na „Zachodnim” tylko parowa lokomotywa, niemiłosiernie sapiąca i dymiąca w oczy na zakrętach, jako jedyna była autentyczna. Taka sama była katedra w Kamieniu Pomorskim z jedynymi w Polsce krużgankami kolegiackimi, zabytek pierwszej klasy. Trochę zatęskniłem za ulicą Rybacką w Helu, Traktem Królewskim w Gdańsku, molo w Juracie, gdzie w minionych latach byłem co roku.
Grzegorz Wawoczny
PS. Na Pomorzu Zachodnim trzeba mieć gotówkę. Karty bankomatowe na niewiele się przydadzą, bo nie ma nimi gdzie płacić, a bankomatów jak na lekarstwo. Nawet benzynę kupując gotówką możemy dostać taniej. Najlepsze dania (domowe zupy, w tym mleczną na śniadanie, schabowe, pieczone i ziemniaczki z koperkiem) serwują kuchnie ośrodków wczasowych. Najlepiej więc wykupić pobyt z wyżywieniem. Cena za dzień od 65 do 80 zł od osoby.