Kolekcjonerstwo nie umarło
Handlować można po prostu wszystkim, co może tworzyć kolekcję. Nie tylko monetami, pocztówkami i kartami telefonicznymi, ale i zabawkami z jajek niespodzianek. Egzemplarze sprzed kilkunastu lat mają wysokie ceny.
W czasach, kiedy wielu ludzi żyje w niedostatku, wydawałoby się, że kolekcjonerstwo w Polsce nie ma już takiego rozmiaru, jak w czasach PRL-u. V Śląska Giełda Kolekcjonerska w katowickim Spodku, która w tym roku odbyła się 5 października, pokazała, że jest odwrotnie. Halę odwiedziło tego dnia kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Przygotowano grubo ponad sto stoisk.Spektrum zainteresowań jest bardzo różne: monety, banknoty, pieniądz zastępczy, akcje, obligacje, akcydensy, pocztówki, listy, karty telefoniczne, pudełka po papierosach, podstawki pod piwo, kapsle, etykiety a nawet zabawki z jajek niespodzianek. Okazuje się, że Polacy z pasją zbierają wszystko, co może tworzyć kolekcję. Wszystko to ma swoją cenę. Posiadanie tzw. pięknej kolorowej widokówki z końca XIX w. to wydatek 200 zł. Drogie jest zbieranie monet. Rzadkie okazy pieniądza zastępczego (emitowany w dobie kryzysu walutowego w latach 20. XX w.) to wydatek około 300 zł. Zabawka Kinder sprzed kilku lat kosztuje od 2 do 4 zł. Tyle też są w stanie zapłacić zbieracze chcący posiadać całe emitowane kiedyś serie. Najbogatsze Kinder kolekcje są w Niemczech. W Polsce tworzy się je zaledwie od kilku lat.
Ci, których nie pociąga kolekcjonerstwo, powinni dokładnie rozejrzeć się po domowych szpargałach. Wiele cennych - można już tak mówić - eksponatów pochodzi właśnie z zakamarków mieszkań i domów, od osób, które bez interwencji zbieraczy prawdopodobnie wyrzuciłyby je na śmietnik. Ludzi pociąga bowiem chęć posiadania czegoś unikalnego, a nie wszystkich stać na tworzenie kolekcji malarstwa. Z tego też względu spory ładunek emocji mogą nieść zarówno XIX-wieczne listy, jak i zwykłe zabawki z jajek niespodzianek.
(waw)