Duchy raciborskie
Popularna przed wojną na ziemiach polskich „Encyklopedia Powszechna”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Gutenberga, pod hasłem „duch” podaje aż dziewięć znaczeń tego słowa. Z łacińskiego i greckiego duch (odpowiednio spiritus i pneuma) „oznaczają oddech, tchnienie, powiew, jako symbol i znak życia i duchowych funkcyj”. Pierwsze, podane w „Encyklopedii” znaczenie określa „ducha” jako: „duszę jako samoistną istotę, od ciała niezależną, także jako widmo”.
Zostawmy jednak na boku teoretyczne rozważania o istocie „ducha” i przyjrzyjmy się tym „widmowym” postaciom śledząc jednocześnie dzieje ziemi raciborskiej. Jak się okazuje, miały one niemały wpływ na historię Raciborza. Postać świętego papieża Marcelego, zmarłego na początku IV w., znana była raciborzanom, którzy upatrywali w nim obrońcę miasta. W XIII w. „samoistna dusza od ciała niezależna” Marcelego pokazała się bowiem na niebie z palicą w ręku wzbudzając strach u najeźdźców. Historycy nie są zgodni, czy tymi agresorami w 1241 r. byli Mongołowie czy też Scytowie (Rusini) w 1290 r. Faktem jest jednak, że papieża okrzyknięto patronem Raciborza, a skuteczną bronią okazał się nie żelazny oręż a widmo.
Najsłynniejszym jednak miejscowym duchem jest kowal Paszek. Nie wiadomo jednak, kiedy dokładnie działa się opowiadana w legendach historia jego życia, której fabułą jest zachłanność młodego czeladnika. Pewien zbój, tuż przed egzekucją, wyjawił mu, że w Oborze ukrył skarb, polecił go odkopać i przekazać kosztowności Kościołowi i biednym. Paszek postanowił jednak sam się wzbogacić. Jego życie było przez to pełne udręk i nieszczęść. Po śmierci jego duch wychodził ponoć nocą z krypty kościoła farnego biczując się po gołym torsie i wycierając potem krew do obrusa ołtarza, następnie szedł pod Kolumnę Maryjną na Rynku, gdzie spod ziemi wynurzali się oprawcy okładając biczami pokieroszowane „ciało” ducha Paszka. Widział to pewien więzień, któremu rajcy polecili spędzić noc w kościele, by dociec skąd się biorą codziennie rano czerwone plamy na ołtarzu. Dla Paszka było to wybawienie. Polecił więźniowi, by przekazał żonie, aby dała wszelkie majętności Kościołowi. Ta tak uczyniła, uwalniają ducha męża z udręk pośmiertnych.
Orędowniczką miasta jest też Ofka, księżniczka raciborska, zmarła w 1359 r. przeorysza miejscowych dominikanek. Wedle dawnych wierzeń, jej duch miał dawać znać o nadchodzącym nieszczęściu lub śmierci którejś z sióstr. W krypcie kaplicy Św. Dominika, gdzie została pochowana, rozlegał się wówczas głuchy stukot. Kiedy szczątki Ofki na początku XIX w. przeniesiono do kościoła farnego, duch uderzał ponoć w małą trumienkę ustawioną w Kaplicy Polskiej.
Swojego ducha, a jakże, ma też raciborski zamek. Repatrianci, którzy po 1945 r. zasiedlili na krótko dawną książęcą rezydencję widzieli w nocy jakąś postać szurającą łopatką w piecu. Znikała, kiedy została zauważona przez ludzi. Z XIX w. znany jest przekaz o białej postaci, zmierzającej o północy do kaplicy na cmentarzu przy ostrogskim kościele. Znikała, kiedy na wieży kościelnej wybiła pierwsza. Najsłynniejsza była jednak chusta z wypalonym otworem w kształcie dłoni, którą dawniej przechowywano na zamku. Była to ponoć pamiątka po mszy duchów w Rudniku. Wczesnym rankiem w zaduszki pewna kobieta z Rudnika weszła do tamtejszego kościoła słysząc, że odprawiana jest tam msza. Po czasie zorientowała się, że siedzi w ławce obok nieżyjących już znajomych. Ci kazali jej uciekać zanim zaczną dzwonić na podniesienie. Kiedy rozległ się dźwięk dzwonków kobieta wybiegła. Za nią podążyły złe duchy, zrywając jej w drzwiach świątyni chustę, zostawiając jednocześnie ślad swoich „od ciała niezależnych” rąk.
Istne siedlisko duchów znajduje się ponoć pod Łubowicami. Wedle legendy wzgórze, na którym znajduje się wioska, kryje zapadnięte miasto o nazwie Lubom lub Bucze, którego mieszkańcy - jak w opowieściach o Atlantydzie - wraz z zabudową zapadli się w otchłań. Była to kara za grabienie statków płynących Odrą. Ponoć w noc świętojańską pojawia się piękna dziewczyna z tego miasta i namawia napotkanych młodzieńców, by wybawili nieszczęsny Lubom. Ci, kiedy w południe następnego dnia słyszą dzwony na Anioł Pański, widzą wyłaniające się spod ziemi gwarne miasto i toczące się na nich ze wzgórza rozżarzone beczki. Bucze będzie wybawione jeśli któryś ze śmiałków nie wystraszy się tych beczek. Nikomu do dziś się to nie udało i raciborska Atlantyda nadal czeka na swojego wybawcę.
W zamku w Pietrowicach Wielkich straszyła biała dama, ukazując się z czaszką w ręku. Właściciele tej budowli, na miejscu której stoi dziś Urząd Gminy a dawniej szkoła, bali się wchodzić do piwnic. Najpier wpuszczali tam psa. Kiedy ten skowycząc i z podkulonym ogonem wracał, wiedziano, że duch grasuje.
Najwięcej legend związanych z raciborskimi duchami spisał Jerzy Hyckel, zafascynowany historią ziemi raciborskiej były profesor (do 1945 r.) miejscowego zakładu dla głuchoniemych. Przed i po wojnie napisał wiele opracowań historycznych. Jego autorstwa jest wydany w 1924 r. zbiór pt. Co szumi w zdroju legend. Legendy ziemi raciborskiej (Was der Sagenborn rauscht. Sagen aus dem Stadt und Landkreise Ratibor). Spisując legendy Hyckel wykazał się przyzwoitym literackim kunsztem. Przytoczmy jedną z nich, dotyczącą hrabiny von Gaszyn, niegdysiejszej pani na zamku w Krowiarkach.
Pewnego razu, a było to w okresie wielkanocnym, pewien hrabia [Gaszyński], który żył w Krowiarkach otrzymał rozkaz przyjęcia w swoim zamku kilku żołnierzy. Był na to gotowy, ale hrabina powiedziała - nie, wolę utrzymywać i karmić dwieście psów, niż dać nocleg i opierunek jakiemuś żołnierzowi. Wtedy też kobieta odesłała żołnierzy. Kiedy dowiedział się o jej słowach cesarz, rozgniewał się bardzo i rozkazał hrabinie, aby zakupiła dwieście psów. Hrabinie to bardzo pasowało, gdyż była namiętnym myśliwym. Od tego czasu ze swoją psiarnią przejeżdżała przez rozlegle lasy. Cala okolica rozbrzmiewała szczekaniem i skowytem jej zwierząt. Płoszyły one dziką zwierzynę, polowały na nią i rozszarpywały. A to, co pozostało, to zabijała dzika hrabina, która polowała na białym koniu. Raz zdarzyło się jej, że odstrzeliła sobie dwa palce u ręki. Nie przeszkodziło jej to wcale, gdyż dała sobie zrobić u zręcznego złotnika dwa złote palce i szalała bardziej niż dotychczas. Ponoć także po swojej śmierci nie zaznała spokoju. Dalej ze swoją sforą polowała na białym rumaku w swoim rewirze, a szczekanie i wycie psów rozbrzmiewało podczas ciszy nocnej. Okoliczni mieszkańcy często widzieli o północy myśliwych hrabiego, a po złotych palcach w dłoni kobiety jadącej na białym koniu rozpoznawali w świetle księżyca postać nieżyjącej już dzikiej hrabiny”.
Duchy widywano ponoć w wielu innych miejscowościach ziemi raciborskiej. Na koniec o rzekomych zjawach z Rud. Jeszcze po wojnie ludzie opowiadali tu sobie o nocnych mszach duchów braci cystersów, którzy do 1810 r. mieli w Rudach swój klasztor. Wzięło się to od czasu, kiedy kilka osób idąc w nocy koło kościoła słyszało dźwięki organów. Za witrażami ledwie migotało światło. Byli przekonani, że to mnisi odprawiają swoje nabożeństwo. Jak było naprawdę wyjaśnił ówczesny proboszcz. Sprowadził mistrza od strojenia piszczałek. Ten nie miał zbyt wiele czasu i postanowił pracować w nocy. To jego granie, a właściwie strojenie, słyszeli wszyscy przekonani o zjawach zakonników.
Grzegorz Wawoczny
Więcej o zagadkach historii w nowej książce Grzegorza Wawocznego pt. „Tajemnice ziemi raciborskiej”, która na przełomie listopada i grudnia znajdzie się na księgarskich półkach. Na jej stronach m.in. o: zabytkach zaginionych w 1945 r., sensacyjnych odkryciach w kościele dominikanek, nekropolii Pias-tów w kościele Św. Jakuba, najsłynniejszych duchach Raciborza, zaginionym mieście pod Łubowicami, zamkach Maidburg i Fulnow w Krzanowicach-Borucinie, fortunie mnichów cysterskich z Rud, skarbach i masonach z zamku w Wojnowicach, skrytce pastora, tworkowskiej klątwie, lochach zamku w Krowiarkach, duchach z Pietrowic Wielkich, tajemnicach folwarku w Samborowicach i szczątkach mamutów.