Usterka niby mała...
Nie zawsze można polegać na specjalistach od motoryzacji - przekonuje Wojciech Sopel po przygodzie z drobną usterką swoich czterech kółek. „Banalna sprawa, zaparowane tylne światła, a ciągnęła się tak długo, że następnym razem poważnie się zastanowię, zanim pojadę do jakiegoś mechanika” - komentuje.
Doświadczenia Wojciecha Sopla zaczęły się kilkanaście miesięcy temu, w jakiś czas po zakupie nowego auta daewoo lanos. Jak się okazało, po deszczu oraz myciu, lampy tylne zaparowały. Zwróciłem się do autoryzowanej stacji obsługi ASO „Sprawność”, do Rudolfa Bajera. Stwierdził, że trzeba będzie je uszczelnić silikonem - opowiada. Jednak po pierwszych naprawach i kolejnych, w marcu tego roku, nie było żadnej widocznej poprawy. Zapytałem w stacji, co dalej z tym fantem, stwierdzono, że zostanie wysłane do producenta zlecenie o wymianie na nowe tych lamp. W książce gwarancyjnej znalazł się stosowny wpis. Zapytałem pana Bajera, co będzie, jeśli z Warszawy przyjdzie negatywna odpowiedź. Powiedział, że to nie jego zmartwienie i oni pewnie nie dokonają wymiany, boby to ich samych kosztowało. To mnie zaskoczyło. Zaskoczył go fakt, iż w książce gwarancyjnej znalazł się wpis, jakoby nieszczęsne lampy wymieniono na nowe. Zapytałem, dlaczego napisano takie głupstwa, usłyszałem, że taka jest procedura na otwarcie zlecenia, a ja się na tym nie znam. Coraz bardziej zdegustowany czekał też na odpowiedź z centrali daewoo. Według mego stanu wiedzy jeśli w ciągu 14 dni nie ma odpowiedzi na reklamację, uważa się ją za uznaną i powinna być usunięta wada. Jest na to stosowny przepis prawny - wyjaśnił pechowy właściciel auta. Zwrócił się do przedstawicielstwa terenowego w Katowicach, wyjaśniając, iż w stacji obsługi odmówiono mu wydania oświadczenia co do reklamacji. Po rozmowie z przedstawicielem udał się jeszcze raz do mechanika. W tym czasie zjawił się tam prezes stacji i stwierdził, że zamiast żądać od nich oświadczenia co do reklamacji, przedstawiciel katowicki mógł zlecić im wymianę lamp, bo ma takie uprawnienie. Polecił też panu Bajerowi wysłać teleks do Warszawy, co z odpowiedzią na reklamację, bo się niecierpliwię. Myślałem, że sprawa wreszcie ruszyła z miejsca - wyjaśnił Sopel. Zatelefonowano wkrótce, czy mogę przyjechać na stację - ale nie na wymianę lamp, tylko na kolejne ich uszczelnienie...
Choć nie tak wyobrażał sobie zakończenie sprawy, pojechał na stację. Tam kilka godzin mechanicy pracowali przy aucie. Zwróciłem uwagę, że pomimo tego lampy są teraz jak ze złomu, ale nikt nie widział w tym nic zdrożnego - stwierdził. Telefonował do przedstawicielstwa w Katowicach, dlaczego miast obiecanej wymiany lamp zmieniono zamiar i skierowano go na kolejne uszczelnienie. Usłyszałem od pana Patrylaka, że ze stacji raciborskiej telefonowano w tej sprawie i powiedziano mu, iż parowanie lamp to efekt mojego mycia karcherem pod ciśnieniem. Tylko co z tego, setki ludzi myje auta na stacjach i tylko mnie jakoś zaparowały lampy - dodaje. Próbowałem spotkać się z nim w Rybniku, ale się nie udało. Byłem za to w tamtejszej stacji obsługi zapytać, jak się u nich sprawy mają z naprawami - i pewnie bym wymienił owe lampy, gdyby nie wpis, że zostały już wymienione. Pojechałem do Katowic, pokazałem lampy, porysowane i z wystającym spod szkieł silikonem.
Stwierdziliśmy, że usterka powinna zostać usunięta. A co do naprawy i uszczelnienia, to zgodnie z technologią producenta jest wykonywane do skutku - stwierdził przedstawiciel producenta Piotr Patrylak, Skreślił wpis w książce gwarancyjnej o wymianie lamp na nowe. Pan Sopel przyjechał do nas, bo parowały mu lampy tylne. Uszczelniliśmy je. Ale przyjechał po raz kolejny, bo nadal parowały. Podejrzewaliśmy, że to efekt zbyt silnego mycia - stwierdził R. Bajer. Cała sprawa kosztowała mnie sporo nerwów, czułem się jak odsyłany od Annasza do Kajfasza. Gdyby nie te lampy i serwis, z lanosy byłbym wielce zadowolony - komentuje Sopel.
(sem)