Lustracja po raciborsku
Już na pierwszych sesjach Rady Miasta i Powiatu po ogłoszeniu słynnej listy Wildsteina zaczęło się dochodzenie kto spośród miejscowych samorządowców był, a kto nie był kapusiem. Pierwszego o świadectwo moralności radny F. Waniek poprosił wicestarostę A. Hajduka. Z powodu listy doszło nawet do głośnej już bójki między radnymi
miejskimi w restauracji.
przyzwyczajony do atakówDo samooczyszczenia Hajduka wezwał radny Franciszek Waniek, który - jak mówił na sesji - chce wiedzieć, czy nie miał do czynienia ze „sku...m”. Lepiej by było, by nie chodziło o tego Adama Hajduka - zwrócił się do radnych, twierdząc, że wicestarosta, jeśli ma czyste sumienie i nie był płatnym agentem z niskich pobudek, powinien zwrócić się do Instytutu Pamięci Narodowej i przedstawić Radzie wynik lustracji swojej osoby.
Interpelacja radnego nie wzbudziła konsternacji, bo już przed sesją było wiadomo, że sprawa listy Wildsteina będzie miała swój raciborski epizod. Wicestarosta Hajduk, zapewniający, że ze służbami specjalnymi nie miał nigdy do czynienia i lustrować się nie zamierza, miał wątpliwości, kto winien udzielić radnemu Wańkowi i Radzie odpowiedzi na formalnie zgłoszoną interpelację. Jeśli Adam Hajduk z listy Wildsteina, to będzie z tym problem, bo to nie ja, a Adamów Hajduków, jak wiadomo, może być wielu - powiedział.
Poproszony przez nas o komentarz powiedział, że „komentowanie głupoty wymaga zniżenia się do tego poziomu”, a podejrzewanie jego osoby „nie ma żadnych cech prawdopodobieństwa”. Działanie radnego Wańka uznaje za polityczną hucpę policzoną na doraźne efekty, ale dostrzega jej skutki w swoim otoczeniu. Nie patrzy się na moją rodzinę. Jestem przyzwyczajony do ataków na swoją osobę, ale koledzy moich dzieci mogą tego nie zrozumieć. Proszę jednak zważyć, kto rzuca te oskarżenia - dodaje.
Starosta Henryk Siedlaczek nazwał listę „nieszczęśliwą”, dodając, że widział już wiele „brudnych list”, a według jego wiedzy ta opublikowana w Internecie dotyczy regionu Mazowsza i okolic. Również radny Norbert Mika, powołując się na wypowiedzi prezesa IPN Leona Kieresa, stwierdził, iż na liście znajdują się osoby z okolic Warszawy, dając do zrozumienia, że interpelacja radnego Wańka jest nie na miejscu. Kości zostały rzucone - padło z sali, a radny nie ustępował twierdząc, że nikomu nie ubliża i jako obywatel ma prawo znać prawdę.
kogo dręczą wątpliwości?
Na liście Wildsteina jest też kilka nazwisk zbieżnych z personaliami radnych miejskich. W kuluarach jednak najgłośniej było o Stanisławie Mice. Tak nazywa się radny - emerytowany oficer Straży Granicznej, wcześniej WOP-u. Lista zawiera też nazwisko „Maria Wiecha”.
Podczas sesji nie padły jednak żadne personalia. Za to radny Wojciech Ziajka wystąpił z interpelacją, by jego koledzy z sali obrad, którzy mają takie same nazwiska jak te ujawnione na liście, złożyli wnioski do IPN-u w celu „samooczyszczenia”. Nie ma nic gorszego jak pozostawienie wątpliwości. Kieruję się dobrem radnych, a nie osób, które popełniły zbrodnie - dodał, zastrzegając, że lista Wildsteina, do której się odniósł, nie zawiera tylko nazwisk agentów, lecz „prześladowców i prześladowanych”.
Radna Maria Wiecha przyniosła na sesję swój wniosek o udzielenie informacji złożony już w połowie stycznia do IPN-u, kiedy pracownik Instytutu dyżurował w Urzędzie Miasta. W rodzinnych stronach mojego męża pod Częstochową Wiechów jest wielu, w tym niejedna Maria Wiecha - powiedziała nam radna. Wniosek do IPN-u złożyła z ciekawości, nie mając nawet pojęcia, że wkrótce jej nazwisko znajdzie się na liście Wildsteina.
Radny Stanisław Mika powiedział nam, że żadnym agentem nie był, wniosku nie będzie składał, bo nigdy nie był werbowanym, gdyż „technicznie nie było to możliwe”. Jeśli będą wymogi prawne i taka potrzeba większości kolegów z mojego klubu, to się zastosuje. Na wezwania osób z wątpliwą postawą moralną nie będę jednak reagował. Wystarczą mi teraz przeprosiny Leona Kieresa wygłoszone z trybuny sejmowej. Przyznam jednak, że chętnie zobaczyłbym listę regionu katowickiego, bo ta opublikowana to chyba tylko dziesiąta część, i wtedy możemy dyskutować - mówi Mika.
Lista na gazie?
Jak się okazuje sprawa domniemanych agentów legła u podstaw - łagodnie mówiąc - kłótni do jakiej kilkanaście dni temu doszło w raciborskim Braxtonie, gdzie bawił się ze znajomymi radny Wojciech Ziajka oraz przez krótko Stanisław Mika ze swoim towarzystwem. Pisaliśmy o tym w przedostatnim numerze „NR”.
Doszło tam do sporu, kto ma więcej zasług w zwalczaniu komunizmu z wątkiem Wildsteina w tle. Po jednej stronie radny Ziajka, po drugiej znajomi Stanisława Miki. Zajście miało przykry finał. Radny został ponoć złapany za krawat, w jego obronie stanął kolega, na którego głowie wylądowała butelka. Interweniowała policja i pogotowie.
Radny Wojciech Ziajka, który wcześniej nie chciał się wypowiadać na ten temat, teraz powiedział nam, że za krawat złapał go radny Mika, a kiedy kolega stanął w jego obronie dostał butelką w głowę. Przyznał, że poruszył sprawę Stanisława Miki z listy Wildsteina, ale nikogo nie obraził, nikomu nic nie zarzucił, nikogo nie uderzył. Na pewno nie rozpoczynaliśmy awantury, choć pytanie do niego może było niefortunne - dodaje.
Mika zaprzecza tej wersji, utrzymując, że to jego towarzystwo było nagabywane przez Ziajkę z kompanami. Samego zajścia, jak zapewnia, nie widział, utrzymując, że jego relacja jest prawdziwa, bo wraz z kolegami, w przeciwieństwie do adwersarzy, był trzeźwy. Trzeźwi nie biorą butelki do ręki - komentuje z kolei Ziajka.
Sprawą zajmowała się policja. Obrażenia ciała pokrzywdzonego kolegi radnego Ziajki nie spowodowały obrażeń powyżej siedmiu dni, przez co została umorzona. Pokrzywdzony może ścigać sprawcę z oskarżenia prywatnego.
G. Wawoczny