Skansen w Rożnowie
Nie wiesz, co począć w letni weekend? Masz ochotę na niemałe wrażenia? Wybierz się do Rożnowa pod Radhostem – największego czeskiego skansenu kultury ludowej. Z Raciborza to 1,5 godziny drogi.
Rożnow leży u wrót Beskidów, w krainie zwanej Królestwem Wałachów. Koniecznie po sutym śniadaniu wsiadamy około 9.00-10.00 w samochód i jedziemy na przejście w Pietraszynie-Sudzicach, stamtąd na Opawę, Nový Jičin, Valašské Meziřiči, gdzie natrafimy na kierunkowskazy „Rožnov pod Radhoštěm”. W sumie niewiele ponad 100 km. Można też jechać przez Chałupki, Ostrawę i stamtąd na Pribor. Musimy się jednak liczyć z tym, że w Ostrawie stracimy trochę czasu. Jeśli wziąć pod uwagę, że na obcym sobie terenie lepiej unikać dużych miast, gdzie łatwo się pogubić zjeżdżając na „dwupasmówce” w nieodpowiednim miejscu, to drogę na Opawę należy uznać za zdecydowanie przyjaźniejszą. Lepiej wziąć zieloną kartę. Niby nie trzeba, ale czescy policjanci w głębi kraju nieraz się o nią pytają.
Skansen w Rożnowie prezentuje kulturę materialną Wałachów – ludu pasterskiego od XVI wieku zamieszkującego wrota Beskidów. Wałasi to zdeklarowani katolicy. W czasie wojny trzydziestoletniej pomagali Habsburgom w walce z protestantami. W 1643 r. pojawili się w Raciborzu, gdzie załoga cesarska pułkownika von Brille dokonała na nich pogromu. Ponad dwudziestu niewinnie zabitym Wałachom wystawiono na Bosaczu kaplicę, w której znalazł się upamiętniający to wydarzenie obraz. W kościołach odprawiano za nich msze. Wróćmy jednak do wałaskiego skansenu w Rożnowie, który powstał w 1924 r. W latach 60. został znacząco rozbudowany. Nazywa się „Valašské muzeum v Přirodé” i składa się z trzech oddzielnych części o różnych powierzchniach zwiedzania. Są to młyńska dolina (Mlýnská dolina), drewniane miasteczko (Dřevene městečko) oraz wołoska wioska (Valašská dědina). Najlepiej kupić rodzinny bilet za 240 czeskich koron (warto zaopatrzyć się też w przewodniczek w wersji polskiej za 15 koron). Gwarantuje wstęp do doliny i miasteczka (zwiedzanie wioski jest darmowe). Można taniej obejrzeć np. samą dolinę, ale skoro przebyliśmy ponad 100 km z Raciborza, to przecież nie warto oszczędzać.
Najlepiej zacząć od doliny. Zgromadzono w niej eksponaty z XVII - XX w. Jest dom młynarza, tartak, wytłaczarnia oleju i kuźnica (za 30 koron kowal wykuje nam na miejscu podkowę szczęścia). Wszystkie urządzenia działają i są poruszane zmyślnym systemem kół wodnych. Przewodnik na naszych oczach zaprezentuje działania młyna i piły w tartaku. W kuźni zobaczymy ciężkie młoty kowalskie, napędzane wodą. Naszym oczom ukażą się wnętrza pomieszczeń mieszkalnych. Dolinę zwiedzamy z przewodnikiem. Na sam koniec zawiedzie nas do ogromnej stodoły, w której zgromadzono zabytkowe wozy, powozy, sanie, strażackie tankietki. Niesamowite wrażenie robi stojący na samym środku XIX-wieczny karawan. Memento Mori – chciałoby się rzec.
Z doliny najlepiej iść do wioski. Tu najwięcej się nachodzimy. Jest bowiem rozłożona na kilku hektarach. Odtworzono tu typową wołoską osadę pasterską, w której znajdują się domostwa i zagrody z żywymi zwierzętami i poletkami uprawnymi. Możemy wejść do starych domów, zajrzeć w największe zakamarki, zobaczyć oryginalny wystrój chat. Zrobimy w sumie 2-3 kilometry w górzystym terenie. Trud wynagrodzą nam za to piękne widoki Beskidów i radość dzieci, które zobaczą konia, kozy, kury i kaczki. Dla mieszczuchów to atrakcje jak z filmu.
#nowastrona#
Na koniec zostawiamy sobie miasteczko. Zgromadzono tu unikalne budynki drewniane, tworzące swoisty nastrój prowincjonalnej mieściny, urządzonej w trochę westernowskim stylu. Jest m.in. drewniany ratusz i kościółek z XVIII w., urząd pocztowy (ma oryginalne wyposażenie niczym z CK Dezerterów), stary sklep kolonialny, budynki mieszkalne, warsztaty no i knajpy. Dzieci mogą skorzystać ze starej, odpustowej karuzeli podczas gdy ojcowie pokrzepią się „czepowanym” radegastem, czyli jedynym piwem, w jakim moczą usta Wałasi.
#nowastrona#
Na koniec zostawiamy sobie miasteczko. Zgromadzono tu unikalne budynki drewniane, tworzące swoisty nastrój prowincjonalnej mieściny, urządzonej w trochę westernowskim stylu. Jest m.in. drewniany ratusz i kościółek z XVIII w., urząd pocztowy (ma oryginalne wyposażenie niczym z CK Dezerterów), stary sklep kolonialny, budynki mieszkalne, warsztaty no i knajpy. Dzieci mogą skorzystać ze starej, odpustowej karuzeli podczas gdy ojcowie pokrzepią się „czepowanym” radegastem, czyli jedynym piwem, w jakim moczą usta Wałasi.
Obiad proponujemu zjeść w karczmie „Za ostatni grosz”. W środku poczujemy się jak w starej gospodzie. Nasze nozdrza wypełni specyficzny zapach impregnowanego drewna i tzw. konkretnego żarcia. Nie ma co pytać o menu (kelner drwi z takich dworskich manier). Jadłospis wypisaney jest na drewnianej tablicy. Serwują kilka lokalnych dań w przystępnych cenach – 150 koron na obiad od osoby zupełnie wystarczy. Polecamy kaszę ze skwarkami i serem i wałaską kyselicę (coś ŕla kwaśnica) lub flaczki w zalewie gulaszowej, do których koniecznie trzeba wziąć rogaliki. Można się też napić wina ciągnionego wprost z gąsiora ogromną pipetą lub swojskiej, mocnej śliwowicy. Czas umili muzyk, który w stroju ludowym przygrywa na cymbałach.
Cóż, trzeba po prostu pojechać. Na zwiedzanie w tempie niedzielnego spacerku trzeba poświęcić około trzech godzin. Na biesiadowanie drugie tyle. Cóż bowiem lepiej ukoi strudzonego wędrowca jak małe z pianką, dobre żarcie i miłe pogawędki z rodziną? Panowie, nie zapomnijcie zabrać kierowcy.
(waw)