Rozdrapany pawilon
Dzierżawcy działki, na której stał przenośny kiosk, dochodzą w sądzie sprawiedliwości po usunięciu obiektu przez urzędników. Zarzucają im dewastację prywatnej własności.
Małżeństwo Aleksandry i Stanisława Sobólów, które przez lata miało kiosk ogrodniczy nieopodal Centrum Zdrowia przy ulicy Ocickiej toczy spór z raciborskim Starostwem i Powiatowym Inspektorem Nadzoru Budowlanego. Właściciele zarzucają urzędnikom, że zniszczyli ich obiekt. Inspektor kazał go usunąć jesienią ubiegłego roku (pisaliśmy o tym w NR w listopadzie 2004 r.). Tłumaczył się wtedy naruszeniem przez Sobólów prawa budowlanego. Ci są oburzeni postępowaniem powiatowych urzędników. Jeżeli pozwolono nam ustawić kiosk, to m.in. dlatego, że mieliśmy wszystkie ku temu wymagane dokumenty. Jak więc możliwe, że naruszyliśmy przepisy później, kiedy już stał? - pytają. Razem z żoną myśleli o rozwoju, planowali ogrodzić działkę i postawić budynek w miejsce pawilonu. Dysponują pismem z 1999 roku, z Referatu Architektury i Budownictwa Starostwa Powiatowego w Raciborzu, które zezwala im ustawić kiosk na działce, na okres 120 dni od dnia rozpoczęcia budowy.
Szukano byle powodu, by nas stamtąd usunąć. Budowy nie zaczęliśmy, choć czyniliśmy starania o to. Ponieśliśmy koszty na architekta, który wykonał dla nas projekt. Chcieliśmy utrzymywać się ze sprzedaży unikatowych drzewek i ten teren był idealny na taką działalność. Jednak od urzędu dostawaliśmy tylko odmowy, a kiosk stał bezczynnie – mówi Aleksandra Soból. Uważa, że Starostwo od momentu sprzedaży terenu szukało możliwości, by pozbyć się zeń pawilonu. Zaproponowało Sobólom użyczenie miejsca oddalonego o 20 metrów. Wyznaczono im termin 120 dni, deklarując wydłużenie go po przeniesieniu kiosku. To nas uspokoiło, że do końca 2004 roku nie musimy się martwić o przestawienie obiektu, tylko pozałatwiać formalności, nająć dźwig i załatwić sprawę – mówi A. Soból. W miesiąc po piśmie Starostwa miał miejsce demontaż obiektu.
Kiosku nie ma, winnych też
Chcieliśmy go sami przenieść. Wynajęliśmy już firmę, ale urzędnicy nie zaczekali i bez powiadomienia zadziałali wcześniej - żali się Stanisław Soból. Małżeństwu trudno uwierzyć, że kiosk rozsypał się w trakcie demontażu, bo miał, według nich, konstrukcję prostą jak „pudełko zapałek”. Wystarczyło parę śrub odkręcić. Ekipa nie wiedziała jak się do tego zabrać, to go zniszczyła – denerwuje się pani Aleksandra.
Sprawę dewastacji kiosku małżeństwo zgłosiło na policję. Później zajął się nią prokurator, a następnie trafiła do sądu. Na rozprawach w Rybniku brak jednak urzędników. Rzecznik prasowy Starostwa Powiatowego Adam Misa przekazał nam, że Starostwo nie ma ze sprawą nic wspólnego. Zgodnie z kompetencjami zajął się nią Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego (to tzw. administracja zespolona ze Starostwem, ale podlegająca mu na zasadach podobnych do policji czy straży pożarnej). Z mojej strony rozstrzygnięcia zapadły już jesienią. Zrobiłem to, co nakazywały mi przepisy. Ich kiosk mógł stać przez pewien okres, ale później miał być usunięty. Stał tam przez lata. Kiedy nowy właściciel działki zażądał jego usunięcia, musiałem to zrobić. Gdy go zabieraliśmy, rozsypał się. Zabezpieczyłem konstrukcję w firmie, która demontowała kiosk, a nasiona, len i doniczki są do dziś w magazynie. Ja nie dostałem żadnego wezwania do sądu w tej sprawie - twierdzi Lucjan Knura. Dochodzi on zwrotu kosztów usunięcia kiosku (to kwota kilku tysięcy złotych) od Sobólów. W międzyczasie wnieśli oni zażalenie na wystawiony przez PINB tytuł wykonawczy. Uwzględnił je Śląski Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego, z uwagi na uchybienie ustawowego terminu przez raciborskiego inspektora. Umorzył on postępowanie pierwszej instancji, ale jak dowiedzieliśmy się w biurze Inspektora, koszty usunięcia kiosku urzędnicy i tak chcą ściągać od Sobólów.
#nowastrona#
100% racji
#nowastrona#
100% racji
Tymczasem małżonkowie liczą na odszkodowanie za poniesione straty. Reprezentuje ich radca prawny z 35-letnią praktyką Tadeusz Gurbierz. Szkoda wyrządzona przez urzędników jest moim zdaniem ewidentna. Przekroczyli swoje uprawnienia. Racja jest w stu procentach po stronie Sobólów. Gdybym w to nie wierzył – nie szedłbym do sądu – mówi prawnik. Dodaje, że Starostwo Powiatowe było powiadomione o terminach rozpraw, ale na żadnej nie pojawił się przedstawiciel tego urzędu. W piśmie procesowym z 14 czerwca, do Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego w Gliwicach, Gurbierz zaznacza, że Aleksandra Soból posiada umowę dzierżawy działki obok Ośrodka Zdrowia na okres 15 lat, począwszy od 1995 roku, czyli do 2010 roku. Dowodzi on, że Starostwo nie rozwiązało z nią tej umowy i sprzedało ją bez przetargu komu innemu, choć to pani Soból przysługiwało prawo pierwokupu. Nikt mnie nie powiadomił, jako dzierżawcy, o takiej sprzedaży. Ponadto decyzja, którą wydał PINB w sprawie kiosku dotyczyła mojego męża, a on nawet nie prowadzi działalności gospodarczej. Twierdzę więc, że była nietrafna, bo kiosk jest mój, a mąż nie był i nie jest stroną w tej sprawie – mówi Aleksandra Soból. Dodaje, że pawilon kupiła jej mama.
Od rzecznika prasowego Starostwa otrzymaliśmy zapewnienie, że teren sprzedano osobie prywatnej, w zgodzie z przepisami, na co są dowody. Jeżeli chodzi o sprzedaż działki przy ulicy Ocickiej, to pierwszy przetarg odbył się jesienią 2003 r., bez rozstrzygnięcia, a drugi na początku 2004 roku. Akt notarialny o sprzedaży podpisano w lutym 2004 r. – informuje Adam Misa. Ostateczne rozstrzygnięcie w tej sprawie zapadnie być może 27 września, kiedy odbędzie się kolejna rozprawa sądowa.
(ma.w)