Cudowna woda na skraju wsi
Niedzielne msze u św. Krzyża gromadzą coraz większe rzesze wiernych. Moda? Nie. To rzeczywista potrzeba ucieczki od problemów współczesnego świata do wyjątkowego sacrum, jakie tworzy jedyna już na ziemi raciborskiej drewniana świątynia. Ludzie wierzą, że woda ze znajdującego się w pobliżu źródełka ma cudowne właściwości.
Ludzkiego głodu i pragnienia duchowego nie zaspokoi żadna rzecz materialna. „Kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki” (Jan 4,13.14.) – głosi morawska inskrypcja na obrazie przedstawiającym Jezusa i Samarytankę przy studni Jakubowej. Malowidło wisi nad ujęciem wody w kapliczce z końca XIX w. Kilka lat temu dzieło raciborskiego artysty było odnawiane. Parafia i gmina przystąpiły wówczas do ratowania źródełka. Należało wykonać pas ochronny, by bijąca około sześć metrów pod ziemią woda nie została niczym skażona. Wokół nasadzono drzewka. Powstaje piękne arboretum.
„W zakresie przebadanych mikrobiologicznych i fizykochemicznych wskaźników jakości woda spełnia wymagania jakim powinna odpowiadać woda przeznaczona do spożycia” – czytamy w najnowszej ocenie, jaką wydał w minionym tygodniu raciborski Sanepid. Nigdy jej dokładnie nie badaliśmy, ale ludzie wierzą, że ma cudowne właściwości – mówi Leon Mludek, szef społecznego komitetu ekologii, który działa na rzecz otoczenia wokół kościoła Św. Krzyża.
Kapliczka ze źródełkiem jest stale otwarta. Co rusz ktoś podjeżdża z butelkami i napełnia je pietrowicką wodą. Najwięcej osób przychodzi tu w niedzielę. Odprawiana o godz. 11.00 msza ściąga coraz więcej wiernych. Na skraju Pietrowic Wielkich, w tonącej w zieleni dolince z drewnianym kościółkiem, szukają odetchnienia od codziennych trosk, wierzą, że modlitwa tu doda im sił. Gmina jest zadowolona, bo kościółek to największa lokalna atrakcja, „żywa” nie tylko w odpusty czy wielkanocne procesje konne.
Po wsi krążą wieści o cudownych uzdrowieniach. Ostatnio kobieta pozbyła się przykrych dolegliwości dermatologicznych po tym, jak obmyła twarz wodą ze źródełka i żarliwie się modliła. Doniesień jest więcej. Kiedyś je spisywano. Ponoć nie trzeba nawet jechać do Pietrowic, by doznać łask. Wystarczy mieć tę wodę i wierzyć, że pomoże. Wielu pietrowiczan nie pije żadnej innej, tylko tę ze źródełka. Magazynują ją nawet na zimę w chłodnych piwnicach.
Legenda z połowy XVII wieku, kiedy pietrowickim proboszczem był ks. Marcin Moslerm mówi, iż miejscowi chłopi wypasali konie na tak zwanym Społku, jak nazywano wspólne dla całej wsi grunty sąsiadujące z mokradłami, na których znajdowało się źródełku. Pewnej nocy zobaczyli bijącą z tego miejsca jasność. W źródełko znaleźli zwinięte płótno, które nie udawało się wyłowić. Na wieść o tym proboszcz Mosler kazał natychmiast bić w kościelne dzwony i formować procesję. Ze sztandarami i nabożnym śpiewem na ustach udała się ona do miejsca niecodziennego odkrycia. Proboszcz za pomocą krucyfiksu wyciągnął zawiniątko z wody. Kryło obraz przedstawiający ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa. Pietrowiczanie postanowili wznieść kościół na wzgórzu przy Społku. Zwieziono budulec i rozpoczęto budowę. W nocy ktoś jednak burzył to, co z trudem zbudowano, a drewno staczał do doliny. Zdarzenie powtórzyło się kilka razy. Kościółka na wzgórzu nigdy nie zbudowano. Istniejąca do dziś świątynia stanęła ostatecznie w dolinie. Obraz zdobiący ołtarz główny, jak chce miejscowa tradycja, to ten sam, który wyłowił ks. Mosler ze źródełka. W 1899 r. ks. T. Kamradek kazał je obmurować i zakryć kratą „aby przypadkiem jakieś dziecko nie wpadło” do wody. Rychło nad źródłem wzniesiono istniejącą do dziś neogotycką kaplicę.
(waw)