Jak to było w PRL-u
„Szczęście na kartki - czyli co się jadło, co się piło, o czym w PRL-u się mówiło” - to tytuł nowo otwartej wystawy w MiPBP przy ul. Kasprowicza.
Wystawa ta to nie hołd złożony czasom PRL-owskim. To raczej wyprawa sentymentalna. Zgromadzone tu eksponaty pamięta wiele osób średniego i starszego pokolenia. Wśród młodych nierzadko budzą śmiech i zdziwienie. Ale takie było właśnie zamierzenie organizatorek wystawy. Przy zbieraniu eksponatów bawiłyśmy się świetnie. Znajomi oraz czytelnicy przynosili nam przeróżne starocie, które ocalały pochowane po kątach - mówi Marzena Mróz, bibliotekarka. Perełką tej wystawy jest kartkowy cukier, nieco już przyprószony kurzem. Są też fartuchy noszone przez bibliotekarki oraz odznaczenia i przeróżne świadectwa z okresu socjalizmu. Bibliotekarkom udało się zebrać m.in. ubrania, najmodniejsze w tym okresie, jak np. kożuch, wówczas szczyt marzeń każdego Polaka, ortaliony, w których „szeleściła cała Polska”, haftowaną bluzkę. W gablotach wiszą zdjęcia, z których wynika, czym się wówczas pachniało, czym jeździło, co się czytało, czym się myło i prało... Obecnym na otwarciu ekspozycji bibliotekarki przypomniały, pokazując krótkie filmiki, co się wówczas oglądało w telewizji: wystąpienia Gierka, coczwartkowe spektakle z cyklu „Kobra”, filmy „Zorro” i „Bonanza”. Na zakończenie spotkania poczęstowały herbatką, ciasteczkami i paluszkami w stylu PRL-owskim. Wystawę będzie można oglądać do 16 listopada.
Krystyna Komarek pamięta jeszcze czasy PRL-u w bibliotece. Zaczynała bowiem pracę w wypożyczalni w Rynku w 1975 r. Biblioteka była smutnym miejscem – przede wszystkim ponurym ze względu na jednolite, szare oprawy książek. Wszystkie były oprawiane w papier pakunkowy, którego zamawiało się całe zwoje. Grzbiety książek opisywało się stalówką maczaną w tuszu. My – bibliotekarki – miałyśmy obowiązek noszenia nieestetycznych fartuchów stylonowych w kolorach czerwonym, zielonym lub brązowym. Zakupy książek robiło się centralnie, to znaczy specjalna komisja ds. zakupu wybierała literaturę w księgarni na Rynku u pani Ingi Procek. Książki dla gmin kupowała pani Kaszubowa z Nędzy, wraz z innymi instruktorkami z działu instrukcyjno-metodycznego. Pieniądze na to były i trzeba je było wydać, ale prawdę mówiąc nie było na co. Wybór książek w księgarni był niewielki. Dostępni byli wyłącznie autorzy z bloku socjalistycznego. Kupowało się więc książki radzieckie lub bułgarskie, nawet po dziesięć egzemplarzy jednego tytułu. Ludzie byli spragnieni literatury w ogóle, więc wypożyczali nawet to. Pozycje, których nikt nie czytał, po jakimś czasie spisywało się na ubytki. Każda biblioteka miała obowiązek posiadania w swoich zbiorach dzieł Lenina, Marksa i Engelsa. Odwilż zaczęła się w bibliotece po roku 80. To początki ukazywania się powieści zachodnich, m.in. amerykańskiej sensacji. Teraz z kolei czytelnicy odczuwają przesyt tego typu literatury i wolą wracać do powieści rodzimej - zauważa.
E.H.