Ludzie z gorszym adresem
Lekarz nawet nie zbadał nieprzytomnej Bożeny B., która wyskoczyła z okna 1 piętra. Stanisław I. został przywieziony przez karetkę z opinią, że jest zdrowy. Zmarł trzy dni później. Feliks T. dwie doby przeleżał w szpitalu w ciężkim stanie, zanim lekarz zorientował się, że ma nowego pacjenta - to tylko kilka przypadków z udziałem bezdomnych „Arki N", do jakich musiało dojść, by instytucje odpowiedzialne za pomoc takim ludziom zaczęły myśleć o współpracy.
Do raciborskich radnych trafił wstrząsający opis kilkunastu sytuacji z udziałem bezdomnych pacjentów, którym nie udzielono pomocy lekarskiej lub zrobiono to zbyt późno.
Sprawa „podrzucania chorych" przez pogotowie do domu dla bezdomnych poruszona została podczas lutowej sesji Rady Miasta. Temat podjęliśmy w artykule „Chory problem" (NR 14 marca 2006 r ). Wtedy jednak kierownik „Arki N", Zenon Stube nie chciał mówić o szczegółach zajść, skupiając się na szansach powodzenia rozmów, prowadzonych od niedawna w tej sprawie ze szpitalem. Jednak Halina Sacha, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej zobowiązana przez prezydenta do zbadania sprawy, przygotowała dokument, w którym można przeczytać o dramatycznych zajściach, do jakich dochodziło na przestrzeni lat w „Arce N". Zawarła je w „Informacji dotyczącej trudności we współpracy ze służbą zdrowia w zakresie leczenia bezdomnych", którą przygotowała na podstawie relacji kierownika placówki. Zapoznali się z nią radni z Komisji Oświaty, Kultury, Sportu, Rekreacji i Opieki Społecznej.
Bez pomocy
W informacji opisanych jest kilkanaście zdarzeń, które miały miejsce w latach 2000-2005. Dotyczyły osób chorych psychicznie, pod wpływem alkoholu, zabranych z ulicy a także z własnego domu, które do ośrodka dla bezdomnych trafiły ze szpitala, bo nikt inny nie chciał się nimi zająć. W każdym z tych przypadków, jak wynika z relacji kierownika „Arki N", Zenona Stubego, osoby te miały problemy z uzyskaniem pomocy lekarskiej. Kilka z nich zmarło. Kierownik miał niejednokrotnie usłyszeć od lekarzy wymówkę, że takie osoby do szpitala nie zostaną przyjęte „z przyczyn społecznych". Prokuratura o sprawie dowiedziała się dopiero od nas, gdy zwróciliśmy się z prośbą o komentarz, dotyczący opisanych przypadków. Żaden z nich nie został tam zgłoszony.
Tłumaczenia
22 marca problemowi poświęcona została spora część obrad komisji, z udziałem m.in. dyrekcji szpitala, Domu Pomocy Społecznej „Złota Jesień", Stowarzyszenia Przyjaciół Człowieka „Tęcza" oraz prezydentów miasta. Wspólnie mieli się zastanowić nad ustaleniem form współpracy, by podobne sytuacje już się nie zdarzyły. Wszyscy zgodnie przyznali, że przyczyną opisanych zajść, jest brak koordynacji działań poszczególnych instytucji.
O tym, że to już najwyższa pora, by zacząć współpracę świadczy to, że uczestnicy dyskusji najpierw tłumaczyli sobie wzajemnie zasady funkcjonowania reprezentowanych przez siebie podmiotów. Alina Litewka-Kobyłka, prezes „Tęczy" musiała przypomnieć, że dom dla bezdomnych nie jest miejscem, do którego powinny trafić osoby starsze, niepełnosprawne, wymagające stałej opieki lekarskiej, do czego placówka nie jest przystosowana. Kolejną sprawą jest stosunek niektórych lekarzy do naszych podopiecznych. Nie dyskutuję z tym, czy ktoś sobie na taki los zasłużył, czy nie. Naszą rolą jest pomaganie im. - mówiła szefowa „Tęczy". Podkreśliła, że nie chodzi o to, by znaleźć winnych opisanych zdarzeń, lecz o rozwiązanie problemu.
#nowastrona#
Sami do Arki
#nowastrona#
Sami do Arki
Halina Sacha potwierdziła, że przyczyną wielu nieprzyjemnych zdarzeń jest to, że szpital nie informuje opieki społecznej o przypadkach pobytu osób samotnych, potrzebujących dalszego leczenia poza jego murami z wyprzedzeniem, tak, by dać czas na znalezienie dla nich miejsca w odpowiednich placówkach. Na co Jolanta Rabczuk, dyrektor „Złotej Jesieni" zapewniła, że taka współpraca jest. Przyznała, że wolnych miejsc w prowadzonym przez nią ośrodku jest sporo i zapełniać muszą je osobami z różnych miast Polski. Dyrektor szpitala, Wojciech Krzyżek tłumaczył zasady funkcjonowania opieki medycznej, w której hospitalizacja jest rozwiązaniem ostatecznym, zaś wiele przypadków wymaga raczej wizyty lekarza pierwszego kontaktu niż położenia w szpitalnym łóżku. Mówił, że chorzy sami chcą, by odwieziono ich do „Arki N", bo często właśnie stamtąd zostali zabrani. Wskazał natomiast, że sporym problemem jest brak w powiecie raciborskim izby wytrzeźwień, do której powinny trafić niektóre osoby, zgłaszające się do szpitala. Zbigniew Wierciński, zastępca dyrektora szpitala do spraw medycznych zapewnił, że nikomu pomoc nie została odmówiona tylko dlatego, że osoba była nietrzeźwa. Nie zawsze jej stan wymagał hospitalizacji.
Trzecia strona
Trzecia strona
Między szokującą relacją Z. Stubego a stanowiskiem szpitala jest jeszcze jedna kwestia - historia poszczególnych osób. Udało nam się dotrzeć do jednej z opisanych w informacji mieszkanek „Arki N". Pani Zofia trafiła do ośrodka prosto ze szpitala, gdzie leczyła się po tym, jak pijany mąż oblał ją benzyną i podpalił. Z punktu widzenia kierownictwa „Arki N" karygodnym było wręcz podrzucenie im wymagającej opieki medycznej kobiety bez wcześniejszego uzgodnienia i przygotowania jej odpowiednich warunków. Szpital natomiast nie widział innej możliwości dla osoby, która już nie wymagała hospitalizacji, tym bardziej, że to pani Zofia poprosiła o to, by karetka odwiozła ją do „Arki N". Prawdą jest, że stan kobiety w dalszym ciągu wymagał opieki medycznej. W ośrodku mogła liczyć jedynie na pomoc współlokatorki z pokoju. Specjalistyczne łóżko, przeznaczone dla osób z rozległymi poparzeniami, musiała zastąpić wersalka, ustawiona dla jej wygody na czterech taboretach, a za sprzęt rehabilitacyjny do ćwiczenia mięśni rąk służyły napełnione wodą wiaderka. Pani Zofia zdaje sobie sprawę, że gdzie indziej powinna trafić po wyjściu ze szpitala, jest jednak wdzięczna losowi, że się tu znalazła. Na szpital złego słowa nie mogę powiedzieć. Pielęgniarki za własne pieniądze kupowały mi różne potrzebne rzeczy, bardzo o mnie tam dbali. W ośrodku też jest mi dobrze - mówi pani Zofia. Dzielnie znosiła trudne warunki, zahartowana przez piekło, jakie przeszła w domu.
Zorientowali się
Wynikiem dyskusji z 22 marca była decyzja o powołaniu komisji, której zadaniem będzie wypracowanie mechanizmów szeroko rozumianej pomocy chorym, starszym i bezdomnym.
Jednak w dalszym ciągu otwarte pozostaje pytanie, do ilu tragedii musiało dojść, by instytucje odpowiedzialne za opiekę nad osobami chorymi i bezdomnymi zaczęły ze sobą współpracować?
(A. Dik)