Kowal co się zowie
Wszystko zaczęło się od Janka Sochy, co z Sobieskim szedł pod Wiedeń. Postawił w Bieńkowicach kuźnię, a jego potomkowie podtrzymywali rodzinny fach. W ósmym pokoleniu tradycje rodzinne uratował Wilibald Socha, dziś wciąż aktywny kowal z 50-letnim stażem.
Janek Socha rodem spod Krakowa, szedł w 1683 r. pod Wiedeń. Kiedy armia Sobieskiego rozbiła się obozem na polach pod Raciborzem, w Bieńkowicach poznał dziewczynę. Tak się w niej zakochał, że zaprzysiągł rychły powrót. Po pokonaniu Turków dotrzymał obietnicy. Przyjechał nad Cynę, ożenił się z ukochaną, doczekał się syna Andrzeja, a jako że był kowalem, założył w Bieńkowicach kuźnię. Był to rok 1702.
Odtąd Sochowie niezmiennie od wieków zajmują się tym samym fachem. Po wspomnianym Janku jego syn Andrzej, potem kolejno: Franciszek, Urban, Antoni i Jan. W 1910 r. przyszedł na świat Alojzy – Socha kowal w siódmym pokoleniu. Ma dwóch synów: starszego Wilibalda (rocznik ’42) i młodszego Jana (rocznik ’52). Pierworodny przejął tradycję, młodszy poszedł na zawodowego strażaka.
50 lat pracy
Młody Wilibald zaczął naukę zawodu we wrześniu 1956 r. W wieku 18 lat został czeladnikiem w kuźni ojca. Kiedy ten przekroczył 50 lat życia, na barki syna przekazał prowadzenie rodzinnej kuźni. Wilibald w 1963 r. był już mistrzem kowalskim i mógł kształcić uczniów. W 1975 r. zdobył dyplom mistrza ślusarskiego.
Ma też, co ciekawe, rzadkie już w Polsce świadectwo mistrza podkuwacza koni. Jak się okazuje, tym starym kowalskim fachem mogą się pochwalić w naszym kraju tylko dwie osoby. To z tego względu na praktykę przyjeżdżają do mnie podkuwacze aż z Gdańska – mówi Wilibald Socha, także członek komisji egzaminacyjnej przy Izbie Rzemieślniczej w Katowicach. Zapewnia, że i dziś podkułby konia jak należy, choć starych podków już się praktycznie nie używa. To była kiedyś sztuka dobrze je wykonać. Każdy szewc zrobi but, ale nie każdy but będzie dobrze siedział na nodze. Kowal musiał mieć dobre wyczucie – dodaje nasz bohater.
Od lemieszy do Cepelii
Dawne wiejskie kowalstwo już nie istnieje. Polegało na kuciu koni i broników, robieniu wozów czy klepaniu lemieszy. Dziś nie ma już na nie zapotrzebowania. Współcześni rzemieślnicy postawili więc na kowalstwo artystyczne. Wykonują ozdobne bramy i ogrodzenia, balustrady, kraty, kwietniki i inne wyroby służące ozdabianiu domów, budynków użyteczności publicznej i kościołów. Nie zmieniło się tylko jedno. Nadal wszystko robione jest ręcznie. A klientów nie brakuje. Kute w żelazie ozdoby są drogie, ale kto chce mieć coś trwałego i gustownego, ten gna do kowala.
Wyroby Wilibalda Sochy można spotkać w całym powiecie (wykonał np. ogrodzenie pomnika Eichendorffa w Raciborzu) a nawet w Niemczech i Czechach. Nieraz były pokazywane na wystawach. Ma na nie certyfikat nadany przez fundację „Cepelia”. Powstają w nowej kuźni, wybudowanej w 1974 r. Można do niej łatwo trafić. Znajduje się przy głównej drodze przez Bieńkowice. Warto dodać, że pod okiem p. Wilibalda wykształciło się tu 15 kowali.
Wyroby Wilibalda Sochy można spotkać w całym powiecie (wykonał np. ogrodzenie pomnika Eichendorffa w Raciborzu) a nawet w Niemczech i Czechach. Nieraz były pokazywane na wystawach. Ma na nie certyfikat nadany przez fundację „Cepelia”. Powstają w nowej kuźni, wybudowanej w 1974 r. Można do niej łatwo trafić. Znajduje się przy głównej drodze przez Bieńkowice. Warto dodać, że pod okiem p. Wilibalda wykształciło się tu 15 kowali.
Mistrzem jestem, czeladnikiem byłem a uczniem pozostanę na zawsze – przekonuje Wilibald Socha. Może się poszczycić tytułem „Zasłużony dla rozwoju rzemiosła śląskiego” oraz srebrnym medalem im. Jana Kilińskiego przyznanym za zasługi dla rzemiosła polskiego. Mimo 64 lat i 50 lat ciężkiej pracy nadal prawie cały dzień przebywa w kuźni. Zdradza jednak, że będąc małym chłopcem nie chciał być kowalem. Marzył o malowaniu obrazów, architekturze a potem o konstruowaniu maszyn. W swoim warsztacie wykonał zresztą kilka urządzeń przydatnych w rolnictwie – ładowarki na obornik, śrutowniki czy dmuchawy do siana. Wolny czas z żoną Jadwigą lubi spędzać na podróżach.
Dodajmy na koniec, że jak na Sochów przystało był p. Wilibald w bieńkowickiej Ochotniczej Straży Pożarnej. Przez 20 lat pełnił w niej funkcję prezesa. Ma brązowy, srebrny i złoty krzyż zasługi dla pożarnictwa oraz Srebrny Krzyż Zasługi.
Kowalstwo w rodzie Sochów ma nadal przyszłość. Jakkolwiek p. Wilibald doczekał się dwóch córek, to młodszy brat, który pozostał na ojcowiźnie, wraz z synem Robertem też z powodzeniem oddaje hołd profesji zapoczątkowanej w Bieńkowicach przez Janka, wojaka króla Sobieskiego. Nasz bohater liczy też, że w jego ślady pójdzie przynajmniej jeden z wnuków.
(waw)