No to weszliśmy w kanał
Trzydzieści milionów złotych będą musiały znaleźć władze miasta nowej kadencji na dokończenie unijnego programu gospodarki wodno-ściekowej. Potwierdziły się przypuszczenia, że wybór metody projektuj-buduj jest jedną z przyczyn kłopotów magistratu.
To nie Jan Osuchowski i odpowiedzialny za gospodarkę Andrzej Bartela, ale ich następcy będą się musieli zmagać z ogromnym problemem dokończenia kompleksowej modernizacji sieci wodociągowo-kanalizacyjnej i budową nowego ujęcia wody dla Raciborza. Miasto musi znaleźć na to – bagatela – 30 mln zł. To nas zablokuje na długie lata, ale nie ma rady – załamuje ręce radny Mirosław Lenk, który startuje w wyborach prezydenckich. To prawdziwy kanał – dodaje.
Koła poszły w ruch
Nowiny Raciborskie jako pierwsze kilka tygodni temu ujawniły skrywane przez prezydenta kłopoty z realizacją unijnego programu. Przypomnijmy, że na gospodarkę wodno-ściekową miasto dostało unijną dotację. Całość zadania zaplanowanego na 2005-2008 oszacowano na 20,5 mln euro (tegoroczny budżet Raciborza to 22 mln euro), z czego Bruksela zapłaci 14,5 mln euro. Część inwestycji została już wykonana. Powstała m.in. stacja uzdatniania wody przy ul. Gamowskiej. Wystawione przez wykonawców rachunki opiewają na 14,4 mln zł.
Przed Urzędem Miasta jest jednak najważniejszy kontrakt – rozbudowa i modernizacja sieci wodociągowej i kanalizacyjnej oraz budowa nowego ujęcia wody. To serce całego projektu. Na to zadanie zaplanowano aż 13,36 mln euro. Miało wystarczyć. Niestety, przetarg na wyłonienie wykonawcy pokazał, że to o wiele za mało. Najdroższa firma z Piaseczna zaoferowała 51 mln euro. Najtańsze konsorcjum raciborskiego Borbudu blisko 22 mln euro.
Trafili na hossę
Kiedy o sprawie dowiedzieli się radni, wybuchła burza. Odpowiedzialny za realizację projektu wiceprezydent Andrzej Bartela tłumaczy, że kłopoty wzięły się ze spadku wartości euro i wzrostu cen na usługi budowlane w Polsce. Firmy muszą podnosić wynagrodzenie pracowników i rosną koszty materiałów. Ponadto przedsiębiorstw jest za mało, by zaspokoić popyt w całym kraju. Oferenci windują więc ceny, czego, jak dodał wiceprezydent, miasto padło ofiarą.
Nie zmienia to jednak faktu, że cały pasztet trzeba jakoś zjeść. Sprawa stanęła na ubiegłotygodniowej sesji. Wiceprezydent Andrzej Bartela zapewniał, że magistrat stara się o dotację celową z budżetu państwa. Ponoć są na to szanse, ale, jak rychło dodał, najprawdopodobniej nie w całej kwocie brakujących 30 mln zł. Przyznał bowiem, że resort finansów chce dane, które określą, na ile miasto może się zadłużyć. Wniosek: najprawdopodobniej urząd będzie musiał zaciągnąć preferencyjne kredyty i pożyczki, a państwo dołoży jedynie resztę. Racibórz nie jest jedynym miastem, które ma takie problemy. Łączny niedobór z realizacji zadań unijnych jest w całej Polsce szacowany na około 200 mln euro.
Zablokowani?
Co więc wchodzi w grę? Wstępnie zaciągnięcie preferencyjnych pożyczek z funduszy ochrony środowiska. Gdyby było to 30 mln zł, wówczas spłata w okresie 20 lat obciążałaby budżet o 2,9 mln zł rocznie. O tyle też musiałyby się zmniejszyć nakłady inwestycyjne miasta. Mniej robiono by dróg, remontowano szkół i innych obiektów.
Podczas dyskusji przewodniczący Rady Tadeusz Wojnar nie krył, że jego zdaniem najlepszym wyjściem byłaby rezygnacja z projektu. Inaczej bowiem „zostaniemy zablokowani” na wiele lat. Okazuje się, że nie jest to jednak takie proste. Miasto musiałoby w 100 proc. zapłacić faktury za już wykonane roboty, a te opiewają na kwotę ponad 14 mln zł. Ponadto przez 5 lat nie mogłoby korzystać z unijnych dotacji, a do 2010 r. i tak ma obowiązek rozbudowy sieci kanalizacyjnej, bo inaczej musi się liczyć z karami za zrzut ścieków. Pozostałyby też niewykorzystane moce zbyt dużej, jak na Racibórz, oczyszczalni ścieków i niewykorzystane dotąd plany podłączenia do niej ościennych gmin.
Poszli na łatwiznę
Ostatecznie więc zdecydowano, że Racibórz będzie kontynuował zadanie. Jeśli nie uda się pozyskać rządowej dotacji, wówczas zaciągnięte zostaną preferencyjne pożyczki. Bez odpowiedzi pozostało natomiast pytanie, czy kłopotów można było uniknąć. Jak przyznano, gdyby przetarg został ogłoszony szybciej, wówczas cena byłaby niższa. Bez wątpienia też, gdyby ogłosić dziś nowy przetarg z nadzieją, że wyłoni tańszego oferenta, efekt byłby zgoła odmienny. Najtańsza oferta mogłaby być wyższa niż 22 mln euro.
Sam prezydent przyznał, że to, co się stało jest m.in. efektem wyboru systemu „projektu-buduj”. To najłatwiejsza droga realizacji kontraktów. Oszczędza ona roboty władzom miasta, bo na wykonawcy ciążą wszystkie ryzyka związane z opracowaniem dokumentacji, uzyskaniem pozwoleń i realizacją. Przedsiębiorstwa każą jednak sobie za to znacznie więcej płacić. Gdyby więc, o czym wspomniano w trakcie dyskusji na sesji, raciborski magistrat najpierw przygotował dokumentację całego zadania, wówczas można by nie tylko kontrolować koszty, ale i zrezygnować z inwestycji już na tym etapie, kiedy nie rodziłoby to tak dużych skutków finansowych jak dziś. Pójście na łatwiznę prezydentów Osuchowskiego i Barteli odbije się teraz czkawką ich następcom.
Nie tylko kanał
Komisja Rewizyjna Rady Miasta badała sprawę ośrodka na Ostrogu, tzw. Acapulco. Prezydent szacował, że na inwestycję trzeba będzie 9,5 mln zł. Kiedy zrobiono dokumentację, okazało się, iż koszt wyniesie ponad 20 mln zł. Warta blisko 430 tys. zł dokumentacja jest dziś bezużyteczna. Komisja uznała, że prezydent popełnił błąd nie wpisując w przetargu na jej wykonanie zastrzeżenia, że wartość zadania nie może przekroczyć 9,5 mn zł. Jak czytamy w konkluzji protokołu: „komisja stwierdza całkowity brak kontroli ze strony prezydenta w trakcie opracowywania dokumentacji”.
Grzegorz Wawoczny