Zakonnica wśród buszmenów
Siostra Miriam Długosz wiele lat spędziła na misjach w Papui – Nowej Gwinei. Trafiła do regionu Enga, położonego w górach. Chrześcijaństwo dotarło tam raptem 50 lat temu. W niektórych plemionach, z którymi miała kontakt, wcześniej nikt nawet nie widział białego człowieka.
Opatrzność czuwała
Piękno przyrody zapiera dech w piersiach. Ale też kraina jest areną ciągłych walk szczepowych. Któregoś razu siostra Miriam została poproszona o wywiezienie kobiet z wioski, na którą doszło do ataku. Ewakuacja odbywała się nocą podczas strasznej ulewy samochodem zakonnicy, do którego upchała 10 osób. – W końcu udało nam się bezpiecznie minąć teren wroga, gdy nagle silnik zgasł i samochód stanął w miejscu. Przed nami zarwała się droga i była już tylko przepaść, w którą byśmy wpadły. Boża Opatrzność czuwała – wspomina siostra Miriam. Opowiada także o 15-letniej Agnes, dzięki której nie doszło do jednej z takich wojen. Rodzina zmusiła dziewczynę do ślubu z mężczyzną, który miał już dwie żony. Podczas kolejnej próby ucieczki mąż złapał ją i maczetą pokaleczył jej nogi tak bardzo, że jedną trzeba było amputować. To mogło doprowadzić do krwawej wojny między szczepami. Jednak okaleczona dziewczyna była już chrześcijanką i nakłoniła zwaśnione strony do pojednania.
Skarb wiary
Nauczyła się języka Engi. Starała się też poznać i dostosować do miejscowej tradycji i kultury, co przydawało się w codziennym życiu. Kobieta np. nie może stać, kiedy mężczyzna siedzi czy też usiąść na jego miejscu. Ten bowiem, według wierzeń, mógłby od tego zachorować a nawet umrzeć. Mężowie i żony żyją w osobnych chatach. Kobietom nie wolno wchodzić do domów mężczyzn.
Elementem religii Enga jest wiara w duchy zmarłych przodków, ale także silny przed nimi strach. Zmarli przez rok od śmierci są bardzo niebezpieczni dla żywych. Dlatego też po zmroku nikt nie wychodzi na dwór. – Jeden z mężczyzn powiedział mi kiedyś, że najcenniejszym skarbem, jaki zyskał z chrześcijaństwem to uwolnienie od tego strachu i świadomość, że z Chrystusem może bezpiecznie nocą przejść przez wioskę – wspomina misjonarka.
Życie jest misją
Docierała do trudno dostępnych wiosek, położonych wysoko w górach. Często dojeżdżała tam na motocyklu, w habicie schowanym pod motocyklowym strojem. Pracowała w centrum misyjnym oraz wykładała na tamtejszym uniwersytecie. Mieszkała w buszu, z dala od cywilizacji. W splecionej z bambusa chatce, w której jedyne wyposażenie stanowi ognisko. – Dzieliłam z ludźmi ich biedę, smutki, potrafiłam uszanować ich tradycję. Byłam z nimi w momentach radości i trwogi – opowiada. Dzięki temu tubylcy odnosili się do niej z szacunkiem i wielu przyjmowało wiarę, którą głosiła. – Pomagamy każdemu, kto się do nas zwróci, bez względu na to, czy jest chrześcijaninem, czy nie. Głosimy Chrystusa i czynimy to naszym życiem. Ludzie nawracają się, bo widząc nas, chcą żyć podobnie, według wyznawanych przez nas wartości. Dzieje się tak też dzięki modlitwie, która nie potrzebuje paszportu, ale trafia tam, gdzie jest potrzebna i przynosi owoce – mówi siostra Miriam.
Aleksandra Dik