To nie był szantaż!
Zarzut taki postawił urzędnikom wiceprzewodniczący Rady Miasta Artur Jarosz. Poszło o kaucje mieszkaniowe. Przy wykupie od gminy lokalu, chcąc skorzystać z 85 proc. bonifikaty, trzeba zrzec się kaucji – czasami sięgającej nawet kilka tysięcy zł. Jeśli zrzeczenia nie ma, wówczas prezydent nie podpisze aktu notarialnego.
Tymczasem Jarosz powołał się na orzecznictwo sądów. Wynika z niego wprost, że praktyka stosowana przez raciborski magistrat jest niezgodna z prawem. Podobnie czyni jednak wiele polskich gmin. Jedynie te, które ustalają bądź nowelizują zasady prywatyzacji mieszkań komunalnych, podobnego zapisu nie wprowadzają, bo i tak uchylany jest przez nadzór wojewody.
Wiceprzewodniczący podał też przykład raciborzanina. Mężczyzna zgłosił chęć wykupu mieszkania, spełnił wszystkie warunki poza jednym – nie podpisał zrzeczenia się kaucji. Z tego powodu nie podpisano z nim notarialnej umowy sprzedaży. To właśnie, zdaniem Jarosza, był szantaż. Ostatecznie jednak do spisania aktu doszło, a nabywcę poinformowano, iż może dochodzić zwrotu kaucji sądownie.
„Pragnę poinformować, iż problem roszczeń związanych ze zwrotem kaucji mieszkaniowych, waloryzacji tych kaucji, nie jest obcy urzędnikom odpowiedzialnym za sprzedaż mieszkań komunalnych. Dostępne publikacje na ten temat, toczące się publicznie polemiki, orzeczenia sądów – są na bieżąco monitorowane. Ponadto cennym źródłem informacji w tym przedmiocie są rozmowy z pracownikami innych samorządów, gdzie w większości wybrano podobną drogę rozwiązania tego problemu. W świetle powyższego z przykrością stwierdzam, że oskarżenie urzędników o stosowanie metody szantażu wobec osób załatwiających w urzędzie swoje sprawy jest krzywdzące” – napisał Jaroszowi w odpowiedzi prezydent Mirosław Lenk.
Szantażu więc nie ma, ale problem pozostaje. Nadal bowiem, niezgodnie z prawem, kaucje są „kasowane”, a tych, którzy chcą dochodzić ich zwrotu czeka długa droga sądowa. Wielu macha na to ręką.
(waw)