Księgowa darła koty z dyrektorką
Na ławie oskarżonych zasiedli również Mirosław Sz., do niedawna wiceprezydent miasta w czasie rządów Jana Osuchowskiego, oraz Halina S. - dyrektor raciborskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Sprawa, przypomnijmy, dotyczy delegacji, jakie S. pobierała na wyjazdy do bielskiej Wyższej Szkoły Polityki Społecznej i do sądu rejestrowego w Gliwicach, gdzie konsultowała sprawę utworzenia w Raciborzu stowarzyszenia bądź fundacji mającej zająć się problemami środowiska bezdomnych.
Zdaniem prokuratury, delegacje te były wystawiane bez podstaw prawnych, bo dyrektorka nie miała z magistratu skierowania na studia (obiecał jej to podczas konkursu ówczesny prezydent Andrzej Markowiak, ale formalności nie dopełniono), a tworzenie stowarzyszenia nie znajduje się w spisie zadań OPS-u. Efekt? Wszyscy swoimi działaniami wyrządzili uszczerbek w mieniu gminy. Oszacowano go na około 2700 zł. To kwota pobranych diet i koszt pracy, jaką dyrektorka powinna poświęcić w OPS zamiast na wyjazdy do sądu.
Obecny prezydent i starosta odpowiadają za to, że jako wiceprezydenci w czasach rządów A. Markowiaka przekroczyli swoje kompetencje i podpisując Halinie S. delegacje działali na szkodę interesu publicznego (art. 231 k.k.). Podobnie Mirosław Sz., przy czym jego przestępcza działalność miała dodatkowo polegać na tym, iż wiedząc o nieprawidłowościach w OPS, nie podjął skutecznych działań mogących je wyeliminować.
Podczas pierwszej rozprawy, 13 kwietnia (pisaliśmy o niej w numerze NR z 17 kwietnia), żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy, a Mirosław Sz. nazwał prokuratorskie postępowanie „żenującą formą interpretacji prawa". Dyrektorka tłumaczyła, że nie wiedziała, iż na studia potrzeba pisemnego skierowania. Była przekonana o legalności swoich działań, bo pokrycie kosztów dojazdów obiecał jej prezydent. Jej przełożeni wyjaśnili, że delegacje do sądu rejestrowego były uzasadnione, bo opieka nad bezdomnymi jest zadaniem miasta. W sprawie wyjazdów do Bielska tłumaczyli, iż byli na samym końcu procedur, a prawidłowość wystawienia delegacji powinni sprawdzić odpowiedzialni za to urzędnicy.
O nieszczęsnych delegacjach prokuratura dowiedziała się od byłej księgowej OPS-u. Kobieta została zwolniona przez Halinę S. Co ciekawe, zanim doniosła organom ścigania, sama akceptowała rozliczenia wyjazdów swojej szefowej. Księgowa stawiła się jako świadek 18 maja. Zeznała, że o braku skierowania na studia dowiedziała się „przez czysty przypadek" od kadrowej OPS-u krótko przed tym, jak została zwolniona (sąd uznał je za niesłuszne). Tłumaczyła, że nie poszła z tym do swojej byłej szefowej „bo nie szło z nią rozmawiać". Przyznała tym samym, że obie panie nie mogły się dogadać. Dodała też, że z powodu zgłaszania nieprawidłowości „miała problemy". Sprawę zgłosiła więc prezydentowi (wówczas Janowi Osuchowskiemu), ale kontrola z magistratu zamiast wyjaśnić wątpliwości „szukała haka" na nią samą. Zeznała również, że wiceprezydent Sz. podpisywał delegacje in-blanco, a dyrektorka S. zamiast studia wpisywała w nich szkolenie „jakby dla zmylenia". Była też rzekomo zmuszana do rozliczania tych delegacji.
Obrońca oskarżonych dopytywał się, czy jako księgowa miała obowiązek sprawdzić legalność delegacji, skoro je rozliczała? - To byłby nietakt - zeznała, dodając, że dopełniła w swojej pracy wszystkich obowiązków. Mówiła, iż - jako skarbnik organizacji pożytku publicznego - wiedziała o braku podstaw do wypłacania pieniędzy na dojazdy do sądu rejestrowego i reagowała na te nieprawidłowości. Starosta Adam H. pytał więc, jak doszło do rozliczenia delegacji, którą on podpisał? Odpowiedzi nie było.
18 maja zeznawała także była pracowniczka Urzędu Miasta odpowiedzialna za sprawy opieki społecznej. Nie pamiętała wydarzeń opisywanych w akcie oskarżenia, ale nazwała byłą księgową OPS-u osobą konfliktową, która „kwestionowała każdą decyzję dyrektorki".
Sąd zaplanował jeszcze trzy posiedzenia, ostatnie w lipcu. Wtedy też spodziewany jest wyrok. Oskarżeni chcą uniewinnienia.
(waw)