Zgrany duet
Zespół Ares od 10 lat tworzą Sylwia Machnik i Marek Pieczarek. Mimo dużej różnicy wieku świetnie się dogadują. – Traktuję Marka jak syna. Zresztą podczas naszych występów ludzie często też nas uważają za rodzinę – mówi pani Sylwia. Chwali swojego kolegę za to, że ten potrafi zagrać dosłownie wszystko. – To chłopak z ogromnym gustem muzycznym. U niego każda nutka musi wybrzmieć do końca, tak jak powinno być – dodaje. Jak oboje zapewniają, gra im się razem bardzo dobrze, bo po prostu to lubią. – Jest to nasza największa życiowa pasja – przekonują. Nie potrzebują nut, piosenki „mają w głowie”. O tym, że zespół jest popularny może świadczyć fakt, że cały czerwiec przyszłego roku mają już zajęty.
Pan Marek jest z wykształcenia inżynierem spawalnikiem, ale skończył też podstawową szkołę muzyczną. Lubi grać starsze, klasyczne utwory np. czacze, walce angielskie. Pani Sylwia, jak sama mówi, śpiewa od przedszkola. – Przez całe technikum budowlane, potem w zespołach Strzecha, Zorba. Brałam udział w różnych przeglądach i festiwalach muzycznych. Na jednym z nich, w Kędzierzynie, poznałam Michała Bajora. Byłam wtedy o krok od Festiwalu Piosenki Harcerskiej w Kielcach – wspomina.
Sylwia Machnik należy do tych osób, dla których nie ma rzeczy niemożliwych. Jest matką siedmiorga dzieci, babcią, wspólnie z mężem prowadzi też firmę transportową. Od 14 lat jest kierowcą autobusu. Wozi pracowników na kopalnię, wycieczki szkolne, zawodników klubów sportowych. – Lubię jeździć, choć jest to piekielnie ciężka praca. Na drodze jest coraz więcej niedoszkolonych ryzykantów i coraz mniej kultury. Dla kobiet nie ma taryfy ulgowej. Skoro jestem kierowcą, to pewne rzeczy muszę umieć zrobić. Dlatego zdarzyło mi się już nurkować z lewarkiem w kałuży – mówi pani Sylwia.
Członkowie zespołu Ares zaznaczają, że grają dla przyjemności. – Nie traktujemy tego jak źródła utrzymania. Każde z nas ma oprócz tego normalną pracę, swoją rodzinę – mówi Marek Pieczarek. – Czasem trzeba coś poświęcić, np. zostawić w domu gości w niedzielę. Pogodzenie tego z domowymi obowiązkami było możliwe dzięki moim dzieciom. Nieraz wychodziłam na granie a one zostawały w domu z robotą, potrafiły posprzątać i ugotować – przyznaje pani Sylwia. Czasem pomaga fakt, że wiele ludzi ją zna i rozpoznaje. – Kiedyś jechaliśmy grać starą nysą. Coś nawaliło i poprosiłam napotkanych panów, żeby nas popchali, a ci zapytali: – Pani Sylwio, a gdzie pani ma swój autobus? – śmieje się kobieta.
(e.Ż)