Wyjałowieni
Pozostała nam zaduma nad dramatem Andrzeja Markowiaka, który poniósł sromotną porażkę w ubiegłorocznych wyborach samorządowych, a teraz dostał kopa od Platformy. Nie objął 1. lokaty na liście PO w okręgu rybnickim, a z proponowanej 3. z pewnością do Sejmu by nie wszedł. Stąd decyzja o wycofaniu się ze startu. Decyzja zamglona smutnym utyskiwaniem, że miał inną wizję sprawowania mandatu, a PO postawiła na Henryka Siedlaczka – człowieka z bujną czupryną, zdolnością bywania wszędzie, witania się i rozmawiania z każdym wyborcą. Człowieka, którego – co tu kryć – Markowiak strasznie nie lubi. Poszło więc o ambicje i strach, iż wyborcy kolejny raz boleśnie doświadczą byłego i niedoszłego prezydenta miasta, a opowiadanie przy okazji, że Siedlaczek to dla niego żaden wódz, jest nieeleganckie i sztubackie.
Były poseł Markowiak w przykry sposób postawił się być może ostatni raz w świetle jupiterów. Kiedy te zgasły, został nam tylko dobry i lubiany Siedlaczek. Robotny i szanowany, ale tylko Henryk. Chcąc się zaś liczyć w batalii o rządowe i unijne dotacje, Raciborszczyzna musi mieć grupę ludzi mogących wpływać na decydentów. Dobrze wykształconych, znanych specjalistów, nie tylko entuzjastów oklaskiwanych przez lud. Racibórz musi się liczyć w sferach rządowych i samorządowych. Z całym szacunkiem, ale sam Henryk tego zadania nie spełni, tym bardziej jeśli PO nie utworzy rządu.
Tymczasem lokalna ławka potencjalnych wpływowych kandydatów na posłów jest pusta. Ambicje (niestety również kontakty) naszych włodarzy nie sięgają poza powiat i nie ma się co dziwić, skoro tu jest im dobrze, a kadencji nikt nie skróci. Nawet Tomasz Kusy z PiS, z niezłym bagażem poparcia, schował się w cień. Do Sejmu nie chce. Jedyny przyczółek to Gabriela Lenartowicz, radna wojewódzka, szefowa klubu PO, mająca dobre notowania w regionalnych strukturach partii. Ale to też za mało. Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Mamy zaś wojewodę z Raciborza, wiceprezydenta Warszawy Jacka Wojciechowicza, posła PiS Arkadiusza Mularczyka, wielu innych, ale nie mamy pomysłu jak wpisać ich w koncepcję tworzenia takiego – powiedzmy – raciborskiego lobby w Katowicach czy Warszawie. Lobby ponad podziałami na PO, PiS czy LiD. Takie lobby chciał tworzyć poseł Markowiak, ale skończyło się na pogawędkach w raciborskim klubie przy kołaczu znanej cukierni. Myśl była świetna, ale realizacja kiepska.
Racibórz znany jest nie tylko z malkontenctwa, ale też i dziwnej lokalnej polityki, w której liczy się wódz i wierna mu hermetyczna grupa, bez otwarcia na i promowanie młodych, myślących innymi kategoriami, widzących odmienne cele i interesy. Efekt widzimy. Ileż to radości sprawiła niektórym klęska Markowiaka. Własnego wyjałowienia, tak jak nieszczęsny poseł, nasze elity wciąż jednak nie widzą. Dlatego sądzę, że w podobnej jak on „glorii” odejdą też i inni.
Grzegorz Wawoczny, redaktor naczelny „Nowin Raciborskich”