Z babcią na wybory
Nic więc dziwnego, że prawdziwy rezonans społeczny zyskują nieoficjalne hasła, żarty i apele, wymyślane przez ludzi nieuwikłanych (prawdopodobnie) na co dzień w politykę. Bodaj najbardziej znane nawoływało, aby „schować babci dowód”, żeby nie mogła zagłosować na „moherowe” partie. W odpowiedzi, pojawił się apel (może jakiejś rezolutnej babci) nawołujący do zabrania wnuczkowi paszportu, w domyśle: by nie wyjechał do Irlandii, bo wtedy też nie pójdzie głosować. Nie chcę tu komentować oczywistej przesady wykazanej przez Państwową Komisję Wyborczą domagającą się ścigania autora pierwszego z haseł za „przestępstwo przeciwko wyborom”, bo ważniejsze jest coś innego. Żartobliwe hasła nie trafiają moim zdaniem w istotę naszych problemów związanych z wyborami. Zmorą III czy też IV (do wyboru) RP nie są bowiem nasze głosujące babcie i to bez względu na to, kogo popierają. Prawdziwy problem to obywatele w wieku od 18 do 120 lat, legitymujący się wykształceniem z przedziału od trzech klas „podstawówki” do profesury, kobiety i mężczyźni, mieszkańcy miast i wsi, bruneci, blondyni, łysi, itd…. którzy w ogóle nie zbliżają się do urn wyborczych. Oczywiście oni tylko pozornie nie głosują, gdyż w istocie, nie ruszając się z fotela, oddają głos na mierny parlament, a w konsekwencji rząd i pozostałe standardy demokratycznego państwa (nie mam, rzecz jasna, na myśli żadnego konkretnego rządu, ale chodzi mi o sam mechanizm). Przy niskiej frekwencji wystarczy bowiem niemal sama tylko mobilizacja działaczy partyjnych i ich rodzin, by obsadzić ławy poselskie „miernymi, ale wiernymi”. Wystarczą kartki wrzucone w jednej dużej wsi, by jakiś oszołom i nieudacznik dopisał sobie do miernego życiorysu „Poseł RP w latach…”.
Dlatego nie wywołujmy sztucznych konfliktów pokoleń, ale po prostu weźmy babcię pod ręce i, bez względu na pogodę, idźmy głosować. Zaoszczędzoną w ten sposób energię przeznaczmy na namówienie do głosowania naszych znajomych – dotychczasowych „wielkich nieobecnych”. A jeśli po tym wszystkim zostanie jeszcze trochę sił, to spójrzmy krytycznie na dotychczasowe dokonania kandydatów, na ich zaangażowanie w życie miasta, powiatu czy regionu, na kwalifikacje. Jednym słowem zastanówmy się, czy swój cenny krzyżyk stawiamy przy nazwisku przyszłego „biorcy diet” czy kandydacie na aktywnego, twórczego, odpowiedzialnego posła.
I wtedy, wyjmując w lokalu wyborczym dowód z portfela, uznamy, że nie tylko on jest bohaterem tych wyborów…
Arkadiusz Gruchot - prezes zarządu Wydawnictwa Nowiny