Strefa absurdów
Temat – strefa płatnego parkowania. Jak wiadomo, mimo zapowiedzi jej likwidacji popartej słowem samego przewodniczącego Rady Miasta Tadeusza Wojnara (widać nie zawsze słowo droższe pieniędzy), strefa pozostanie, choć miasto na tym zarobi ledwie parę groszy. Koszty utrzymania strefy są bowiem niewiele mniejsze od opłat, jakie zbiera teraz krakowska firma. Z ekonomicznego punktu widzenia rodzi się więc pytanie: po cholerę utrzymywać strefę, skoro miasto nic z tego nie ma? Prezydent Mirosław Lenk ma gotową odpowiedź: problem parkowania się uporządkował, a pracę przy kasowaniu kierowców mają niepełnosprawni, których zatrudnia krakowska firma. Moim zdaniem, odpowiedź do kitu.
Zgadzam się z tym, że miasto to nie fabryka i nie zawsze liczy się tylko zysk. Ale trzeba na to patrzeć w odpowiednim kontekście. W XIX w. rajcy wykupili od mieszczan tereny, by za złotówkę dać je przedsiębiorcom, którzy zbudowali fabryki, zapewnili ludziom pracę, a ci zapłacili ratuszowi podatki. Interes był więc wyśmienity. Miasto wprost bezpośrednio nie zarobiło, ale się wzbogaciło. Prawidłowo.
W przypadku strefy magistrat dostaje psi grosz, kierowcy muszą płacić za godzinę, choć nieraz parkują 5 minut (rację ma radny Wałach, że taniego, krótkoterminowego parkowania decydenci nie rozwiązali), pracę ma grupa niepełnosprawnych (kokosów nie zarabiają), a zysk wpada na konto krakowskiej firmy (nie robi przecież nic w ramach wolontariatu). Pytam więc, w jaki to sposób bogaci się miasto? Odpowiadam: w żaden.
Co więcej, tracą handlowcy, którzy mają sklepy w strefie, bo przecież klient nie wejdzie pooglądać z ciekawości towaru skoro musiałby wysupłać 1,5 zł (miasto nie przejmuje się już ich losem tak jak dolą niepełnosprawnych) Zyskują za to ci przy ul. Opawskiej, gdzie swoje lokale wynajmuje spółdzielnia a płacić za parkowanie nie trzeba, choć aż prosiłoby się o 3-4 parkomaty. Prezydenta nie razi nawet, że stoją tu po kilka dni auta na sprzedaż, jakby Opawska była autosalonem. Wniosek: strefa jest więc nie tylko zła z punktu widzenia interesów miasta, ale i niesprawiedliwa.
No i pozostaje sprawa problemu parkowania. Rzeczywiście, ma rację prezydent, że coś trzeba z tym zrobić. Tyle tylko, że lepszym rozwiązaniem byłyby wskazane przez radnych tarcze zegarowe albo parkometry. Te drugie sprawdzają się przecież w Opolu, Wrocławiu i innych miastach, ale jakoś nie mają szczęścia do Raciborza. Odnoszę wrażenie, że ładniej komponują się ze starówką niż – przy całym szacunku – ludzie ustrojeni na swój sposób, ubrani w odblaskowe kamizelki, palący nieraz papierosy, jedzący na oczach ludzi śniadanie itd.
Jestem zwolennikiem zarabiania przez miasto na opłatach z parkomatów, które winny być inwestowane w upiększanie i sprzątanie skwerów oraz parków. Niech pracują przy tym niepełnosprawni. Zysk potrójny. Zarobi miasto, zarobią ludzie. Będzie też ładniej i czyściej.
Grzegorz Wawoczny, redaktor naczelny „Nowin Raciborskich”