Żal ma pracownik, firma też
„Chciałbym zainteresować waszą gazetę tematem wykorzystywania Polaków przez firmy pośrednictwa pracy rekrutujące do pracy w Królestwie Niderlandów” – zaczyna swoją korespondencję do nas Krzysztof Topolski. „Jak wielu innych rodaków skusiłem się na ofertę jednej z takich firm, pozostawiając w Polsce rodzinę. Firma nazywa się PRAN i ma siedzibę w Raciborzu, Gliwicach i Gdańsku. Na miejscu w Raciborzu zapewniano mnie o dogodnych warunkach, zarówno mieszkaniowych, jak i zapłacie za pracę” – tak czytelnik charakteryzuje kontakt z pośrednikiem. Dalej czytamy, że „Pierwszego dnia po przyjeździe okazało się, że jego i kolegę ulokowano w pomieszczeniach, gdzie nie ma prądu, światła, nie działa ogrzewanie i nie ma ciepłej wody” – relacjonuje w swoim liście Topolski.
Bohatera naszego artykułu zaskoczyło też, że w środku „zastał tylko cztery łóżka i nic poza tym, a w kuchni był wyłącznie zlewozmywak i lodóweczka”. Rozczarowany ubogimi warunkami zamieszkania Polak postanowił przy podpisaniu umowy z holenderskim pracodawcą uzgodnić, że nie zapłaci za pomieszczenie, „ponieważ nie nadaje się do zamieszkania” i nie podpisał dokumentu upoważniającego firmę do potrąceń z ich wypłat pieniędzy na czynsz. „Mimo to pieniądze pobrano. Ponadto pierwszą wypłatę dostałem z dwutygodniowym opóźnieniem, choć numer Sofi miałem wyrobiony po trzech dniach pobytu” – pisze zbulwersowany czytelnik.
Krzysztof Topolski razem z kolegą postanowili swoje holenderskie problemy zgłosić w Ambasadzie Polskiej w Hadze.
„Wszystkie próby jakiegokolwiek zażegnania sporu między nami a firmą nie doszły do skutku, a wręcz nie były podejmowane. Koordynatorka, jaką nam przydzielono z firmy PRAN, żeby pomagać nam we wszystkich kwestiach, przez dwa miesiące nie była w stanie naprawić nam ogrzewania. Cały czas była niedostępna, zajęta. Gdy poprosiliśmy o wizytę u lekarza, nie załatwiła jej, bo wolała, żebyśmy po prostu zostali w domu, a wypłacą nam chorobowe. W końcu oznajmiła nam, że nie jesteśmy chorzy” – kończy list czytelnik.
Z zarzutami pana Krzysztofa zapoznał się, za naszym pośrednictwem, menedżer firmy PRAN Robert Bos. – Szkoda, że wasz czytelnik nie przyszedł z problemami wpierw do mnie. Osobiście zająłbym się jego sprawą. Zawsze staram się pomagać naszym klientom – deklaruje.
Bos przekazał nam w oficjalnej odpowiedzi, że „przed wyjazdem do Holandii kandydat do pracy podpisuje szczegółową umowę przedwstępną i oświadcza, że zapoznał się ze stosownym regulaminem oraz rodzajem pracy oraz funkcji, a także warunkami zatrudnienia w firmie”.
Bos przyznaje, że w przypadku Krzysztofa Topolskiego „na początku były usterki w jego miejscu zamieszkania i faktycznie nie było prądu, nie działało ogrzewanie oraz brakowało ciepłej wody, ale koordynatorka z ramienia PRAN w Holandii zajęła się tym”. – Bo nasza firma dba o dobre zakwaterowanie. A jak są reklamacje, to je uwzględniamy – podkreśla R. Bos. Uważa za dziwne, że tylko pan Krzysztof zakwestionował warunki mieszkaniowe. Radzi mu, by zgłosił się do raciborskiego biura PRAN w sprawie niesłusznych jego zdaniem potrąceń. Ponadto Bos oznajmia, że „niestety, Krzysztof Topolski został zwolniony w firmie Albert Heijn Delfgauw, bo z kolegą byli chorzy przez tydzień”. Przedstawiciel pracodawcy sprawdził ich i stwierdził, że nie zachowują się jak osoby chorujące. „Oglądali telewizję, chodzili po domu w krótkich spodenkach, a później palili papierosy na dworze, stojąc w samych klapkach i koszulkach z krótkimi rękawami. Zwolniliśmy ich” – przekazuje nam R. Bos. Kończy rozmowę słowami: Jak widać każdy kij ma dwa końce.
Mariusz Weidner