Mój statek to mała wyspa
Paweł Macha nie przypomina kapitana z książek przygodowych. Nie ma tatuaży, bujnej brody ani twarzy ogorzałej od słońca i wiatru. Nie pali fajki ani nie trzyma na ramieniu papugi. Ale za to pływa na statkach już od 24 lat.
Bycie marynarzem marzyło mu się od dzieciństwa. – Naczytałem się za dużo książek podróżniczych. Największe wrażenie na mnie zrobiło „Znaczy kapitan” Borchardta – mówi mężczyzna. Poszedł za ciosem, wybierając Technikum Żeglugi Śródlądowej w Kędzierzynie-Koźlu, a następnie Wyższą Szkołę Morską w Szczecinie. Nie od razu się udało. – Jestem niespokojnym duchem. Edukacja trochę się przedłużała. Miałem różne pomysły, trzeba było też zarobić na studia. Pracowałem w Rafamecie, a także za granicą jako ogrodnik i elektryk – wspomina. Pierwszy rejs, do Szwecji i Anglii, na Zawiszy Czarnym, odbył jeszcze w technikum. Już wtedy był pewien, że to jego sposób na życie. – Miałem wspaniałego wychowawcę, śp. Eugeniusza Kubika, który ukształtował nasz światopogląd, ustawił nasz kręgosłup moralny. To za jego sprawą przeżyłem też pierwszy kontakt z morzem – mówi Paweł Macha. A uzyskać w tamtych czasach książeczkę żeglarską, wypłynąć w morze, nie było łatwo. Pomogło harcerstwo i praktyki, podczas których uczniowie remontowali statek w stoczni.
Dziś inż. Paweł Macha jest kapitanem tankowców przewożących paliwo i chemię. Dowodzi dwudziestokilkuosobową załogą. – Taki statek jest jak wyspa. Każdy z chłopaków ma swoje problemy. Jestem za nich odpowiedzialny. To duże psychiczne obciążenie. Czasem jestem rozjemcą, powiernikiem, lekarzem, muszę też egzekwować wypełnianie obowiązków. Bywa różnie. Od czasu do czasu małżonka zadzwoni któremuś z chłopaków, że nie ma do kogo wracać. Trzeba go wtedy położyć na leżankę, włączyć muzyczkę, pogadać z nim – opowiada kapitan. Zastrzega, że jego zawód mało ma wspólnego z barwnymi opowieściami, jakie spotyka się w książkach. Jego statki, z racji na przewożone towary, rzadko zawijają do turystycznych miejscowości. Zazwyczaj „wypychane” są poza granice miast. Nowoczesne technologie coraz bardziej skracają czas rozładowania statków, a to ogranicza z kolei czas na zwiedzanie.
Mieszkaniec Kuźni przyznaje jednak, że najbardziej cieszą go nie zabytki, ale ludzie, których spotyka. Mówi w trzech językach obcych: angielskim, niemieckim i rosyjskim. – Mimo różnego koloru skóry, kultury czy religii, wszyscy mamy te same małe troski, uśmiechamy się do siebie i warczymy na siebie jednakowo – twierdzi Paweł Macha. – Jednak np. ludzie o odmiennym kolorze skóry, których miałem okazję spotkać, żyją bardziej w zgodzie z naturą. Jedzą, kiedy są głodni, a nie kiedy jest 12 w południe. Śpią, kiedy są zmęczeni i ogólnie są szczęśliwsi. Nie mają tyle stresu i kłopotów z ciśnieniem – dodaje.
Na morzu zdarzają się trudne chwile, ale kapitan nie chce o tym mówić. – Nie da się niektórych rzeczy uniknąć, więc staramy się je wymazywać z pamięci, żeby móc z powrotem wrócić na statek – tłumaczy. Stara się zmieniać typy statków, aby nie wpaść w rutynę. Polecenie, do którego portu ma się udać dostaje zawsze w ostatni dzień przed rejsem.
– Trudno się w tej pracy nudzić – przyznaje z uśmiechem. Jako zalety swojego zawodu podaje również długie okresy urlopowania oraz fakt, że nigdy nie musiał szukać pracy ze względu na swoje kwalifikacje. A wady? – Gdybym jeszcze raz miał wybierać, nie wiem, czy ponownie bym się zdecydował na ten zawód. Kawalerowi taki styl życia wydawał się atrakcyjny, także ze względów finansowych. Natomiast jako mąż i ojciec bardzo tęsknię i żałuję, że nie ma mnie w najważniejszych momentach życia mojego syna – mówi.
Mimo iż zwiedził już prawie wszystkie zakątki świata, za najpiękniejsze miejsce uważa Kuźnię Raciborską. – Mam problem z planowaniem urlopu, bo żona chce wyjechać, zobaczyć palmy, a ja najchętniej nie ruszałbym się stąd na krok – śmieje się mieszkaniec Kuźni. Interesuje się tym, co dzieje się w okolicy. – Przed ogromną szansą stanął Racibórz i nie powinien jej zmarnować. Dzięki budowie zbiornika retencyjnego może stać się portem śródlądowym na Odrze, co podniesie status miasta na ważne centrum logistyczne. Woda to najtańszy środek transportu, a Odra, która cierpi na deficyt wody, była do tej pory niewykorzystywana. Projekt regulacji rzeki mógłby spowodować rozwój całego regionu, łącznie z moją małą Kuźnią – przekonuje Paweł Macha.
(e.Ż)