Pociągają mnie portrety...
O fotografii z Olą Drużbicką rozmawia Paweł Okulowski.
– Od kiedy fotografujesz?– Pierwsze przypadkowe zdjęcia zaczęłam robić w Ziemi Świętej i to niezbyt chętnie... Zwyczajnie dostałam do ręki aparat z poleceniem zrobienia zdjęć z pielgrzymki na Górę Synaj w Egipcie. Nie miałam o tym bladego pojęcia, ale szło mi całkiem nieźle, więc zaczęłam dostawać nowe zadania. Wtedy odkryłam, że fotografia to świetny sposób na podzielenie się swoimi przeżyciami, na opowiedzenie o ziemi, która mnie fascynuje. Do aparatu fotograficznego zmieści się prawie wszystko... choć nie można zabrać ze sobą np. zapachów... Potem miałam dość długą przerwę zdrowotną, ale dzięki temu z nową pasją wróciłam do zdjęć – zauważyłam, że mi tego brakuje.
– Jak to się stało, że „wylądowałaś” w Ziemi Świętej?
– Bardzo chciałam tam pojechać, poznać ojczyznę Jezusa – zobaczyć, jak tam jest naprawdę. Fascynowało mnie też życie i duchowość Karmelu, jego korzenie sięgają właśnie Palestyny – VI w. Stąd też tytuł mojego pierwszego slajdowiska: „Historia i tajemnica – spotkanie z ojczyzną Jezusa”.
– Co najbardziej lubisz fotografować?
– Fotografią zajmuję się amatorsko i niezbyt długo, więc nie jest to jeszcze skrystalizowane, ale ogromnie pociągają mnie portrety – ludzie... właściwie wszystko, co mówi o człowieku, o jego historii, wnętrzu, zmaganiach... ale nie tylko, mało jest rzeczy nieinteresujących. Zresztą, na wszystko można spojrzeć inaczej... Czasem to ja szukam tematu, a czasem temat znajduje mnie. Czasem długo oswajam temat, kręcę się wokół niego, poszukuję, zgłębiam, długo myślę zanim wykonam pierwsze zdjęcie, a czasem to jest impuls, krótka chwila, szybka decyzja, nawiązanie kontaktu z człowiekiem i wiem, że mam wyjątkowe zdjęcie. Ale to długa droga, wiele rzeczy nie daje się uchwycić np. z przyczyn sprzętowych...
– Twój ulubiony fotograf...
– Nie mam głowy do nazwisk... no i jestem tylko amatorem, nie studiowałam historii fotografii... ale bardzo lubię wejść czasem do antykwariatu i oglądać stare czarno-białe fotografie, autorzy są często nieznani, za to ich zdjęcia mają w sobie pewną wyjątkową atmosferę... Jest także jedno zdjęcie, które chyba wszyscy znają, a które jakiś czas temu wywarło na mnie ogromne wrażenie: to zdjęcie Steve’a McCurriego przedstawiające czternastoletnią Afgankę w obozie dla uchodźców... jej oczy mówią wszystko... Mówi się, że Steve wie, jak sfotografować ludzką duszę, coś w tym jest. Podobnie jak inni fotografowie z grupy Magnum, pozostanie dla mnie niedoścignionym wzorem. Nie oznacza to jednak, że chcę powielać to, co robi ktoś inny.
– Do którego zdjęcia swojego masz największy stosunek emocjonalny?
– To trudne pytanie... jest wiele zdjęć, które niosą ze sobą różne historie, musiałabym się długo zastanawiać i pewnie nie umiałabym wybrać jednego...
– Czy bierzesz udział w konkursach fotograficznych?
– Tak, jakieś dwa lata temu, ale bez rezultatu. Szczerze mówiąc, byłam bardzo rozczarowana kilkoma ocenami jury, jestem pewna, że w tysiącach nadesłanych zdjęć były setki innych, które o wiele bardziej zasługiwałyby na wyróżnienie niż te wybrane. To mnie skutecznie zniechęciło, choć może niesłusznie.
– Jakie masz plany – czy są związane z fotografią?
– Bardzo bym chciała rozwijać się w tej dziedzinie. Myślę, że fotografią wciąż można wiele zdziałać, choć dziś w świecie przepełnionym obrazami i technologią cyfrową, która nieraz pozwala mnożyć je zupełnie bezkrytycznie, naprawdę trudno się przebić. Trzeba naprawdę dużo poświęcić, aby nie utknąć gdzieś w agencji prasowej, fotografując uściski dłoni, wypadki drogowe i wręczanie nagród lub w firmie fotograficznej uwieczniającej komunie i wesela... Wiem, że i to można lubić, ale to nie dla mnie.