Ze świeczką szukać
Podaż mieszkań i domów w Raciborskiem od dawna nie zaspokaja popytu. Początkowo pośrednicy (do niedawna było ich w naszym mieście tylko dwóch, teraz już trzech) tłumaczyli to niską wyceną nieruchomości. Ludzie ponoć czekali na wzrosty. Podczas gdy w dużych miastach ceny szybowały, w Raciborzu za mieszkanie długo płacono marne 1-1,5 tys. zł.
Potem była mowa, że do sprzedaży trafi część mieszkań spółdzielczych wykupywanych za przysłowiową złotówkę bądź sprywatyzowane lokale komunalne, które teraz byli najemcy mogą sprzedać, kasując udzieloną przez miasto 85 proc. ulgę (do października istniał obowiązek jej zwrotu, jeśli sprzedaż nastąpiła do 5 lat od wykupu), dyskontując przy okazji wzrost cen mieszkań.
Dziś nieliczni oferenci liczą już sobie powyżej 2 tys. zł i to nawet za metr mieszkania w 10-piętrowcach na Ostrogu, a najlepsze lokale (np. ostatnio na Warszawskiej) oscylują wokół 3 tys. zł. Mimo to nie ma w czym wybierać. Wielkiej podaży nie widać. Dobra oferta natychmiast spotyka się z odzewem. To, co pośrednicy zamieszczają w anonsach stanowi tzw. towar niezbywalny (o wadach zwykle można się dowiedzieć przy oględzinach), z różnych względów nie znajduje nabywców i „zalega” w ofercie tygodniami. Ciekawe nieruchomości schodzą od ręki, bo biura mają kolejkę klientów czekających na okazję.
Podobnie sytuacja wygląda z domami i mieszkaniami na wynajem. Przekonał się o tym sam prezydent. Jego mieszkanie przy Słowackiego opuścił najemca. Do prasy poszedł anons o wynajmie. – Dałem numer żony. Po prostu się urywa. Zadzwoniło kilkadziesiąt osób. To szok – mówi Lenk. Trudno dziś znaleźć w Raciborzu dobre mieszkanie o powierzchni około 50 m poniżej 500 zł odstępnego.
Ruch w nieruchomościach według ekonomistów jest jednym ze wskaźników prosperity i rozwoju gospodarczego. Gdyby tak patrzeć na Racibórz, to można powiedzieć, że u nas nic się nie dzieje. Totalna zapaść. Tymczasem nadal otwierają się nowe banki (wedle danych fiskusa powiat raciborski należy do jednych z najbogatszych w kraju, a skoro banki inwestują, to znaczy, że mają na kim zarobić), nie ma wolnych rąk do pracy, budują się dwie galerie handlowe i nowy dyskont.
Problem jednak w tym, że nie buduje się tylu nowych mieszkań, ile potrzeba. Spółdzielcze mieszkania przy Lipowej znalazły nabywców, podobnie jak te przy pl. Wolności, sprzedawane pół roku temu za 2,5 tys. za metr kw. Najbliższe okazje to budynek Borbudu przy Opawskiej (naprzeciwko Billi) i mająca powstać kamienica przy Solnej (buduje firma Kampka, z parkingiem podziemnym i galerią na parterze). Nie ma u nas developerów z prawdziwego zdarzenia. Jedyni to „Nowoczesna” (ma ruszyć z kolejną inwestycją przy Lipowej-Matejki) i lokalne firmy budowlane, chcące inwestować nadmiar gotówki. Rynek wtórny jest ubogi. Być może po prostu za płytki, by zaspokoić popyt. Niewykluczone, że część osób czeka, aż cena przekroczy 3 tys. zł, ale to tylko przypuszczenia. Najprawdopodobniej nie doczekamy się żadnego znaczącego wysypu ofert, a te, które trafią na rynek, od razu znajdą nabywców.
Pośrednicy nie mają też wątpliwości, że w Raciborzu i okolicy jest szereg niezamieszkałych domów, ale dobrze utrzymywanych. Ich właściciele nie kwapią się ze sprzedażą, bo w obliczu rosnących w Polsce pensji i coraz lepszych ofert pracy, być może zdecydują się powrócić z saksów na Zachodzie.
(waw)