Zakochana w piratach
– Już od dziecka miałam takie hobby. Rysowałam, dekorowałam, przygotowywałam świetlicę na zabawy w moich rodzinnych Ściborzycach. Już w wieku 12 lat robiłam maski i kotyliony – wspomina Halina Łomnicka. Kobieta maluje też obrazy, które później zazwyczaj rozdaje krewnym i znajomym. Niektóre są dziś w Niemczech czy w USA. Szyje, wyszywa obrusy, robi gabloty z suszonymi owadami. – Lubię sobie coś produkować – mówi skromnie.
Od niedawna pani Halina zaczęła wykonywać większe prace. Jej pasją stały się okręty. Nie są to jednak zwyczajne modele. Na jej statkach toczy się życie. Roi się na nich od postaci ludzkich, zwierząt, drobnych szczegółów. Nie brak bogatego wyposażenia. Największa praca pani Haliny to okręt piracki, długi i wysoki na ponad metr. Ma płócienne żagle i flagę piracką, łodzie i koła ratunkowe, bocianie gniazdo z dwoma marynarzami w środku. Papugi, małpy, hamaki a nawet prawdziwy ster. Na pokładzie znalazło się także małe radio na baterie. – Te większe rzeczy zaczęłam robić, kiedy zachorowałam. Podczas pracy nie myślę o chorobie, troskach. Zainspirował mnie film „Piraci z Karaibów”. W tym samym czasie w Szczecinie odbywał się Światowy Zlot Żaglowców. Brat przywiózł mi najpiękniejszy z modeli, jaki tam był. I tak zaczęłam robić statki – wyjaśnia pani Halina.
Wykonanie jednego okrętu trwa około miesiąca. Może się do tego przydać dosłownie wszystko. Tektura, nici, korale, farby, dużo kleju, elementy marynarskie. – Odwiedzam wszystkie możliwe sklepy. Kupuję np. tanie lalki, które potem „przerabiam” na piratów, torebki na wagę, z których wycinam skórzane elementy, materiały na żagle. Buteleczki z olejkiem do ciasta stanowią trunek dla piratów. Ostatnio chodziłam po sklepie myśliwskim i oglądałam broń. Dostałam łuski po nabojach, które wykorzystałam jako działa armatnie. Z wysuszonej główki karpia zrobiłam kadłub okrętu – opowiada raciborzanka.
Halina Łomnicka ma mnóstwo planów dotyczących nowych prac. Chce zrobić m.in. pirata ludzkich rozmiarów. – Będzie miał duży brzuch, kapelusz i jedną nogę odciętą – planuje pani Halina. Następna być może będzie szopka dla wnuka, a potem Indianin. – Kiedy byłam w Ameryce, w stanie Wisconsin, widziałam sporo figur w sklepach. Robiłam zdjęcia, mam nawet dywan z Indianinem. Zachwyciły mnie ich ubiory, kolorystyka. Dlatego chodzę po parkach, zbieram pióra. W przyszłości chcę jeszcze zrobić miniaturkę mojego rodzinnego domu, takiego z belek, przykrytego słomą, na podstawie rysunku wykonanego przez siostrę – wyjawia pani Halina. W jej hobby, jak podkreśla, ważne są dwie rzeczy – cierpliwość i pomysłowość. Z takimi cechami można zrobić wszystko.
(e.Ż)