Nie miał prawa
Niechciana sekretarz wygrała w sądzie
Po tym wszystkim nie wróciłabym już do pracy w samorządzie – uważa Dorota Sochiera
Wójt Rudnika nie miał prawa zwalniać dyscyplinarnie urzędniczki.
– To temat rzeka proszę pana. Mam materiały na pół książki – smutno stwierdza Dorota Sochiera, pokazując segregator pełen dokumentów. Była sekretarzem w Urzędzie Gminy Rudnik od lutego 2003 roku, przez jedną kadencję gminnego samorządu. – To była ciekawa praca. Uważam, że się w niej sprawdziłam – twierdzi.
Gdy wybory na wójta z 2006 roku wygrał Alojzy Pieruszka, wiadomo było, że nie będzie chciał pracować z dotychczasową sekretarz.– Wójtowi nie zdążyłam zaleźć za skórę. Widział na tym stanowisku kogo innego. Interesowało go jedynie, czy nowy pracownik może już zająć mój gabinet. Wójt wnioskował do Rady Gminy o odwołanie mnie niemal natychmiast po objęciu urzędu. Ja nawet wielu radnych przekonywałam, żeby głosowali za moim odwołaniem, bo tak będzie lepiej dla całej sprawy. Nie byli wcale przekonani, że należy zmienić sekretarza. Rada odwołała mnie 6 grudnia 2006 r. kiedy byłam już na zwolnieniu lekarskim. Trwało ono do maja. Od 1 czerwca 2007 r. byłam na wypowiedzeniu i nie musiałam wtedy pracować, co wójtowi też na początku było na rękę – opowiada pani Sochiera. W okresie wypowiedzenia była sekretarz otrzymała pismo informujące o zwolnieniu dyscyplinarnym.
Uzasadnienie zajmuje w nim 2 strony. Zaczyna się od tego, że pracownik odmówił pracodawcy dwukrotnie gdy był wzywany do stawienia się do pracy. – Najbardziej zaskoczyło mnie, że zostałam zwolniona po raz drugi. Wszystkie postawione mi w tym zwolnieniu zarzuty są nieprawdziwe. Oddałam sprawę do sądu pracy i wygrałam – stwierdza Sochiera.
Urząd mi dokuczył
Sąd Pracy badał wszystkie zarzuty stawiane przez pracodawcę. Wyrok ogłoszono 4 marca tego roku. W uzasadnieniu, oprócz stwierdzenia, że wójt gminy nie jest uprawniony do zwalniania sekretarza, skupił się na najpoważniejszym zarzucie, jakim było niestawianie się do pracy w okresie wypowiedzenia. Sąd uznał, że D. Sochiera nie musiała tego robić. Wygrała także sprawę o wypłatę zaległych wynagrodzeń.
– Urząd dokuczył mi bardzo. Informację o zwolnieniu dyscyplinarnym otrzymałam na urlopie, kiedy byłam z dziećmi nad morzem. Szczególnym działaniem ze strony urzędu, które odbieram jako nękanie, było składanie do ZUS-u donosów na mnie. W sumie trzy w ciągu dwóch tygodni – mówi, pokazując kopię jednego z nich. Pismo z urzędu gminy raportuje o Sochierze, która „tańczy na zabawie i udziela się towarzysko”. W oparciu o takie informacje ZUS wzywał byłą sekretarz na badania lekarskie. Jednak lekarz orzecznik dwukrotnie potwierdzał zasadność zwolnienia. Zaproponował jej wyjazd do sanatorium. Gmina wypłaciła już odszkodowanie. – To nie są duże pieniądze dla urzędu, szkoda jednak, że z powodu działań wójta nie wydano ich na zaspakajanie potrzeb gminy – zauważa była urzędniczka.
Sochiera odnosi się też do zarzutów, jakie znalazły się w protokole, sporządzonym przez specjalną komisję w lipcu 2007 r. (poniżej w wypowiedzi wójta Pieruszki). – Zobaczyłam je po raz pierwszy dopiero w sądzie. Zarzuty te były już szczegółowo rozpatrywane przed sądem pracy podczas przesłuchiwania wójta oraz podczas zeznań świadka urzędu. Tym świadkiem była osoba przewodnicząca komisji, która sporządzała protokół. Przejęła pół roku wcześniej moje stanowisko i miała dostęp do wszystkich dokumentów. Zarzut sformatowania dysku też już jest legendą. Już ponad rok temu gazety podały informację o sformatowaniu dysku, co miałoby być przestępstwem, za które grozi do 8 lat więzienia. Gmina złożyła doniesienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Prokuratura nie dopatrzyła się żadnego przewinienia w moim działaniu. Pomimo iż sąd pracy stanął po mojej stronie, wójt dalej publicznie powtarza swoje zarzuty – twierdzi.
Pieniądz się liczy
Wójt twierdzi, że wypłacono mi tylko należne pieniądze? – pyta Sochiera. – To nie jest do końca prawdą. Gdyby mnie nie zwolniono, gmina nie musiałaby wypłacić mi ekwiwalentu za urlop, co stanowi wysokość przyznanego odszkodowania. Na pewno jest to nieuzasadniony wydatek dla gminy. Do tego dochodzą koszty mojego prawnika, koszty sądowe i odsetki. Dla urzędu każda złotówka powinna być ważna, a tym bardziej kwota, która sięga kilku tysięcy – zauważa Dorota Sochiera.
– Urząd wielokrotnie nagłaśniał w mediach wiele spraw, bezpodstawnie oczerniając zarówno mnie, jak i moich byłych współpracowników. Przez długi czas byłam więc negatywną bohaterką lokalnych mediów. Nikt tego dotąd nie wyprostował. Niech opinia publiczna pozna, jak to wyglądało z drugiej strony. Po tym wszystkim chyba bym już nie wróciła do pracy w samorządzie – kończy. Aktualnie uczy matematyki w miejscowej szkole.
Mówi wójt Alojzy Pieruszka
Faktycznie sąd uznał, że „do rozwiązania stosunku pracy może doprowadzić jedynie uchwała rady gminy o odwołaniu, a nie oświadczenie woli wójta”. Sąd jednak nie ustosunkował się do przyczyn wcześniejszego zwolnienia, którymi były wyniki pracy komisji powołanej do sprawdzenia stanu spraw w referacie organizacyjno-prawnym. Komisja ustaliła poważne naruszenia obowiązków przez Dorotę Sochierę, między innymi: niewłaściwe prowadzenie dokumentacji pracowniczej, a nawet zaniechanie jej prowadzenia; znaczne braki w dokumentacji sprzętu i wyposażenia w podległym jej referacie, niestosowanie instrukcji kancelaryjnej, braki w dokumentacji przeprowadzonych kontroli, usunięcie danych komputera przed odejściem na zwolnienie lekarskie, naruszenia w zakresie ustawy o ochronie danych osobowych. Mimo próśb o ustosunkowanie się do wyników kontroli, Dorota Sochiera nie udzieliła jakichkolwiek wyjaśnień.
Zasądzone odszkodowanie i koszty sądowe są zbliżone do wysokości wynagrodzenia Doroty Sochiery jakie miała otrzymać, dlatego budżet gminy nie poniósł dodatkowych kosztów z tego powodu. Natomiast bardzo duże koszty ponosi gmina z powodu nieprawidłowości i nierzetelności poprzednich władz.
Uważam, że zaistniała sytuacja jest efektem niespójności przepisów prawa samorządowego. Rząd zapowiedział już zmianę uregulowań dotyczących pozycji sekretarza w gminie, aby nie dochodziło do takich sytuacji, kiedy pracownik nie ponosi odpowiedzialności za niewywiązywanie się ze swoich obowiązków.
Mariusz Weidner