Klient - nasz wróg
Czy jedna z firm transportowych chciała zastraszyć swojego niezadowolonego klienta? Zaatakowany mężczyzna jest pewien, że to zemsta za jego zeznania.
Gdy 9 sierpnia Roman Dombek wrócił z pracy w Holandii do Polski, po wyjeździe zostały mu jedynie spuchnięte dłonie oraz półtora tysiąca złotych strat. Mimo iż ciężko pracował, jego wypłata była nad wyraz skromna, bo obciążona najrozmaitszymi kwotami, nieraz niezrozumiałego pochodzenia. O sprawie pisaliśmy w sierpniu tego roku. Mężczyzna pogodził się z tym, że pieniądze bezpowrotnie stracił. Równocześnie zgłosił sprawę na policji. Jego zeznania obciążały wówczas między innymi Dariusza Ł., właściciela firmy przewozowej, który wozi Polaków do holenderskiego agenta.
W sobotni wieczór, kilka minut po godzinie 18.00 na telefonie Romana Dombka wyświetlił się nieznany numer. Jak się okazało, dzwonił Dariusz Ł., który zaproponował spotkanie i wyjaśnienie nieporozumień. – Powiedział, że możemy się spotkać około godziny 20.30 na ulicy Kościuszki. Zgodziłem się. Kilkanaście minut przed spotkaniem zadzwonił drugi raz, informując, że się spóźni – wspomina Dombek. Kilka minut przed godz. 21.00 Dombek odebrał kolejny telefon, w którym Ł. poprosił go, aby ten podszedł pod jeden z bloków. – Powiedział, że mam przyjść pod numer 18, tymczasem tam numeracja była tylko do 16. Zacząłem przeczuwać, że coś kombinuje, bo strasznie przeciągał rozmowę. Postanowiłem więc wracać do domu. Już na chodniku podbiegł do mnie napastnik w kominiarce i zaatakował gazem. Substancja musiała być dość słaba lub zwietrzała, bo szczypały oczy mnie tylko przez chwilę. Zacząłem uciekać najpierw w kierunku basenu przy ulicy Bema, ale zauważyłem dwóch kolejnych napastników. Postanowiłem uciekać w kierunku domu – wspomina.
Dombek po drodze rozglądał się, czy nikt za nim nie idzie. W momencie ataku stracił telefon. Po przybyciu do domu zszedł do piwnicy po pudełko z telefonu. Na klatce wpadł na jednego z napastników. – Zacząłem krzyczeć i wzywać policję. To go spłoszyło. Napastnicy znali mój adres. Znał go również Dariusz Ł., bo przyjeżdżał pod mój dom, gdy wyjeżdżałem do Holandii – mówi mężczyzna.
Zaatakowany mężczyzna ma żal do policji, że ta nie przesłuchała dwóch świadków, którzy stali przed jego blokiem, gdy został zaatakowany. Nie zabezpieczono również kominiarki, którą porzucił jeden z napastników. – Prowadzimy postępowanie w tej sprawie. Przesłuchujemy kolejne osoby – mówi nadkomisarz Joanna Rudnicka z raciborskiej policji. Sam Dariusz Ł. zaprzecza jakoby miał cokolwiek wspólnego z atakiem na Romana Dombka. – Mam alibi. Byłem w tym czasie na weselu. Na wszystko są bilingi – powiedział nam w rozmowie telefonicznej.
Adrian Czarnota