Na co liczył podpalacz?
– Było grubo po północy, gdy obudziła mnie córka, mówiąc, że na podwórku ktoś krzyczy. To sąsiedzi, którzy widzieli już ogień. Był mróz, ale wyleciałem na podwórko boso – wspominał przed sądem pamiętną noc z 8 na 9 lutego Eugeniusz Grzybek, jeden z mieszkańców Bieńkowic. Tej nocy ogień pojawił się w jego obejściu. Tydzień i dwa tygodnie wcześniej płonęły gospodarstwa jego sąsiadów na tej samej ulicy – Szkolnej. – W oknie zobaczyłem ogień. Drzwi do stodoły były otwarte, w środku płonęła słoma. Chciałem gasić, ale woda na podwórku była zakręcona, ze względu na mróz. Ogień szybko przeszedł ze stodoły na pomieszczenie gospodarcze. Następny był dom. Baliśmy, że spłoniemy – zeznawał poszkodowany.
Był w pobliżu
Traf chciał, że w pobliżu gospodarstwa Grzybków znalazł się Adam K. Młody, 23-letni strażak miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. – Powiedział, że widział, jak ktoś przelatuje z ulicy Ogrodowej przez moją posesję. To miała być niska i chuda osoba – relacjonował mężczyzna. K. zadzwonił natychmiast do Marka Piechaczka, naczelnika miejscowej OSP, rozpoczęła się akcja gaśnicza.
– „Będzie gorać, bo czuję siarkę” – usłyszałem od Adama. Od razu zatelefonowałem do raciborskiej komendy policji, informując, że widziano podpalacza. To był trzeci pożar, wiec natychmiast wysłano patrol – wspomina szef bieńkowickich ochotników.
Podczas gdy jedni gasili dom Grzybków, inni penetrowali ulice wsi, szukając opisanej przez świadka osoby. Bezskutecznie. W końcu na miejsce policjanci przywieźli potencjalnego winnego – mężczyznę, który 30 lat temu również siał strach we wsi, podpalając obejścia. Adam K. nie rozpoznał w nim podpalacza.
Pilnowali wsi
We wsi zorganizowano patrole mieszkańców, jednak 20 lutego znów w okolicy słychać było strażackie syreny. Tym razem ogień pojawił się u państwa Galda. Tego dnia patrol obywatelski zakończył się o godzinie 4.00 w nocy. Kwadrans po tym, gdy mieszkańcy rozeszli się do domów, podpalacz znów zaatakował. Kilkanaście minut po czwartej usłyszałem dzwonek do drzwi. Na progu stał Adam. Powiedział, że musimy jechać, bo jest kolejny pożar. Zapytałem, skąd wie o pożarze, powiedział, że pod miejscowym sklepem Lewiatan poczuł dym. Nie zastanawiałem się wówczas nad tym, że to spora odległość, pobiegłem do pożaru. Później okazało się, że to raczej niemożliwe, aby coś czuł, bo ognia było mało – wspomina strażak.
Nic nie mógł zyskać
Powoli strażacy zaczęli nabierać podejrzeń w stosunku do Adama. W noc, kiedy wybuchł ostatni pożar, spotkali K., gdy wracał od dziewczyny do domu. Niedługo po tym był już gotowy do akcji. Podczas środowej rozprawy jeden ze świadków zeznawał, że widział jak Adam podjeżdża i zatrzymuje się pod jednym z gospodarstw, wbiega na podwórko a później pośpiesznie odjeżdża. W chwilę później obejście stało w ogniu. Kilka dni po pożarze u Galdy, Adam K. wpadł w ręce policji. Przyznał się do podpalenia dwóch gospodarstw. Śledczy sprawdzali, czy nie stoi również za wcześniejszymi dwoma pożarami. Ostatecznie K. został oskarżony o spowodowanie zdarzenia, które zagrażało mieniu wielkich rozmiarów i miało postać pożaru. Adam K. od dziesięciu lat działał w OSP.
Podczas rozprawy prokurator pytał naczelnika OSP w Bieńkowicach, czy strażak wyróżniający się podczas gaszenia może liczyć na awans lub premię. – Nic takiego sobie nie przypominam, raczej nie ma takiej możliwości. Z gaszenia nie ma pieniędzy ani innych korzyści, sama robota – podsumował Piechaczek.
Kolejna rozprawa odbędzie się 13 listopada. Adamowi K. grozi kara dziesięciu lat pozbawienia wolności.
Może ruszy go sumienie
Pierwszy pożar we wsi wybuchł w sobotę, 26 stycznia. Tydzień później strażacy z Raciborza i ochotnicy z całej gminy znów jechali do Bieńkowic. Scenariusz powtórzył się jeszcze dwa razy. Zawsze celem szaleńca były stodoły lub budynki gospodarcze. W dwóch przypadkach niewiele brakowało, a ogień przeniósłby się na domy mieszkalne. Ostatni raz podpalacz uderzył 20 lutego, około godziny 4.00. Łączne straty, jakie spowodowały pożary, to co najmniej 150 tysięcy złotych. Najwięcej zniszczeń przyniosło trzecie podpalenie. Spłonęła nie tylko stodoła, ale i znajdujące się wewnątrz maszyny rolnicze i siano. Co najmniej kilkanaście tysięcy złotych kosztowała również każda akcja gaśnicza. Poszkodowany w podpaleniach Eugeniusz Grzybek stracił dobytek o wartości co najmniej kilkudziesięciu tysięcy złotych. Firma ubezpieczeniowa wypłaciła mu zaledwie osiem tysięcy złotych. Od podpalacza nie domaga się zadośćuczynienia. – To zależy od jego sumienia – mówił w sądzie.
Adrian Czarnota