Wielka pętla pod Mount Everestem
Janusz Mendyk, nauczyciel na emeryturze i Tomasz Smaź – wf-ista, jako pierwsi raciborzanie wybrali się na trekking w Himalaje zaliczając dwa szczyty po 5500 m n.p.m.
Janusz Mendyk od 30 lat biega maratony i ukończył ich, aż 79. W tym czasie miał okazję brać udział w tak wielkich imprezach, jak np. maraton nowojorski. Tomasz Smaź jest miłośnikiem Bieszczad, które niemal od 25 lat corocznie odwiedza. – Właśnie na wspólnej wędrówce w Bieszczadach narodził się pomysł, aby wybrać się w Himalaje. Zaakceptował to Tomek, mój zięć. Cały okres przygotowawczy trwał 2 lata. W tym czasie zbierałem materiały, takie jak przewodniki, książki, mapy informacje z Internetu. Pod koniec października ruszyliśmy do Nepalu, aby zaliczyć wielką pętlę pod Mount Everestem – wyjaśnia Janusz Mendyk.
Raciborzan po dwudniowym pobycie w Kathmandu, gdzie załatwili wszystkie formalności związane z trekkingiem (bilet lotniczy do Lukli, tragarza Szerpa, wstęp do Parku Narodowego Sagarmatha), czekał lot do najwyżej położonego lotniska na świecie (2866 m n.p.m.). Po szczęśliwym lądowaniu na niespełna 300-metrowym pasie, który początek ma nad przepaścią, a kończy się przed kamienną ścianą, pierwszym etapem trekkingu była dwudniowa, wyczerpująca trasa z Lukli do Namche Bazar (3440 m) z noclegiem w Mondzo. – Cały szlak wspina się stopniowo na dużą wysokość wzdłuż doliny, którą płynie Dudh Kosi. Trasa była bardzo wyczerpująca, aby wspiąć się wyżej, trzeba było zejść 200-300 m w dół, przejść przez żelazne, wąskie wiszące mosty, które osiągały nawet długość 200 m, a później ponownie stromo podchodzić na kolejne wzniesienie. Przed nami pojawił się wspaniały krajobraz szczytów himalajskich, w tym po raz pierwszy ujrzeliśmy Mount Everest – tłumaczy starszy z raciborzan.
Kolejnym etapem wyprawy było dotarcie do dużego miasta w kształcie amfiteatru Namche Bazar, gdzie Janusz Mendyk i Tomasz Smaź mieli zaplanowane dwa noclegi w ramach aklimatyzacji, ponieważ obecność tlenu w atmosferze wynosiła już jedynie 62%. – W Tengboche wstąpiliśmy do klasztoru buddyjskiego, gdzie wsłuchiwaliśmy się w recytowane mantry. Kolejne zdobyte przez nas miejsca to Deboche (3820 m n.p.m.), Dingboche (4450 m n.p.m.), Lobuche (4650 m n.p.). Po drodze spotkaliśmy rodaków, z którymi wymieniliśmy informacje. Pogoda była wspaniała i szło nam się bardzo dobrze – opowiada Janusz Mendyk
Odcinek Dingboche-Luboche raciborzanie pokonali dość szybko, bo w niespełna 4 godz. Oddech w tej części wyprawy był coraz cięższy, ponieważ odczuć można było małą zawartość tlenu ok. 55-57%. – Przy stromych podejściach powyżej 4500 m, co kilkanaście kroków stawaliśmy ze zmęczenia, aby złapać oddech. W Loboche nasz Szerpa dowiedział się, że przejście przez przełęcz Cho La jest niebezpieczne, ponieważ spadł śnieg i trasa jest mocno oblodzona. Na taką ewentualność byliśmy przygotowani. W Lobuche ruszyliśmy na szczyt Kala Pattar (5500 m) i po zdobyciu tego celu zeszliśmy do Pheriche (3900 m), a następnie Phortse (3900 m), by podejść ponownie na wysokość ponad 5000 m z drugiej strony do Gokyo. Następnie zdobyliśmy szczyt Gokyo Ri (5360 m). Przed tym ostatnim etapem wspinaczki wstaliśmy o 5.30 rano. Niebo było bezchmurne i po ok. 1 godz. 45 min osiągnęliśmy wierzchołek z kamiennymi czortenami ozdobionymi kolorowymi chorągiewkami z tekstami mantry. Przed nami ukazała się przepiękna panorama Himalajów, gdzie delektowaliśmy się wspaniałym widokiem ośmiotysięczników: M. Everest (8848 m), Lhotse (8501 m), Cho Oyu (8201 m), Makalu (8454 m) i pozostałymi himalajskimi szczytami. Z lewej i prawej strony widniały jęzory lodowców z największym Khumbu. Mieliśmy okazję zobaczyć trzy wspaniałe jeziora: Mengma (4710 m), Tsho (4740 m) i największy Dudh Pokhan (4790 m). Byliśmy bardzo szczęśliwi, ponieważ zaliczyliśmy drugi szczyt, który wynosił prawie 5500 m – wspomina raciborzanin.
Po osiągnięciu upragnionego celu, zdobywcom z naszego miasta pozostała jedynie droga powrotna. – Na koniec wyprawy przybiliśmy sobie z Tomkiem „piątkę” mówiąc, że pętla pod Mount Everestem została przez nas zdobyta i zamknięta. Pozostałe dni wykorzystaliśmy na zwiedzanie Kathmandu i okolic oraz Narodowego Parku Chitwan na granicy nepalsko-indyjskiej. Wróciliśmy do Raciborza zmęczeni, ponieważ taka aktywna, 17-dniowa wyprawa w ciężkich warunkach, gdzie ilość tlenu we wdychanym powietrzu jest naprawdę nieduża dała nam się we znaki. Byliśmy jednak bardzo szczęśliwi z osiągniętego celu i możliwości przeżycia tych niezapomnianych chwil – kończy Janusz Mendyk.
(asr)