Z parku mogłem nie wyjść
Lekarze mówią, że to cud, że chodzi. Pan Artur Auch po wypadku sprzed trzech lat, tylko dzięki własnemu samozaparciu porusza się znów o własnych siłach. W lipcu ubiegłego roku miał kolejny wypadek. Jak twierdzi, tym razem z winy urzędników.
Artur Auch na długo zapamięta dzień 25 lipca ubiegłego roku. Wczesnym popołudniem wracał z zakupami przez park, w kierunku kładki nad Odrą. – Poruszałem się wówczas jeszcze o dwóch kulach, a więc bardzo wolno. W pewnym momencie zerwał się silny wiatr. Konary zaczęły się łamać jak zapałki. Jeden z nich, dość potężny, uderzył mnie w głowę. Upadłem – wspomina Auch.
Gdy inwalida odzyskał przytomność starał się uciekać spod drzew. Ostatnimi siłami doszedł do kładki a później na stację paliw BP. – Nie pamiętam, jak przeszedłem przez ruchliwą ulicę. Byłem zakrwawiony. Pamiętam, że kierowcy zatrzymywali się i pytali, czy mi nie pomóc. Na stacji opatrzono mnie i wezwano pogotowie. Założono mi siedemnaście szwów. Straciłem sporo krwi. W szpitalu drugi raz zemdlałem – dodaje.
Sprawa nabrała tempa
Mężczyzna postanowił domagać się odszkodowania od zarządcy parku, żądał też przeglądu drzewostanu w parku. – Kilka minut przede mną tą samą drogą przechodziła matka z wózkiem. Dokładnie pod tym drzewem, pod którym zostałem ranny. Widząc nawałnicę uciekła. Ja nie zdążyłem. Ten konar miał grubość ludzkiego uda. Gdyby spadł na wózek, doszłoby do tragedii – denerwuje się poszkodowany.
6 sierpnia Auch napisał pierwsze pismo do Wydziału Gospodarki Miejskiej. Park był ubezpieczony, więc sprawa odszkodowania wydawała się prosta. Zastępca naczelnika przekazał sprawę do Przedsiębiorstwa Komunalnego, które opiekuje się parkiem. Elżbieta Nowara, wiceprezes zarządu PK, bez zwłoki skierowała dokumenty 10 września do PZU. Wydawało się, że sprawa ujrzy swój szczęśliwy koniec. Pana Artura wezwano na komisje lekarską, która potwierdziła uszczerbek na zdrowiu. W międzyczasie odbyła się również wizja lokalna na miejscu wypadku.
Warta wam zapłaci, my nie
Gdy przyszło do wypłaty pieniędzy zaczęły się piętrzyć trudności. Pracownicy PZU stwierdzili, że szkoda nie może być pokryta z polisy PK. – Umowa zawarta pomiędzy Urzędem Miasta w Raciborzu a Przedsiębiorstwem Komunalnym dot. kompleksowego utrzymania terenów zieleni miejskiej w Raciborzu nie obejmuje przeglądów drzewostanu a tym samym typowania drzew do wycinki, czynności te leżą w gestii Wydziału Gospodarki Miejskiej. PK nie ponosi więc odpowiedzialności za skutki z dnia 25 lipca – informuje Krzysztof Ziemniewski, główny specjalista PZU w Katowicach.
Pracownik w stosownym piśmie zwraca uwagę, że magistrat ubezpieczony jest w Warcie i tam należy dochodzić swoich praw. PK ponowiło pismo do ubezpieczyciela, w którym zwraca uwagę na złą interpretację przepisów przez specjalistę i niejako przyznaje się do odpowiedzialności za wypadek. PZU w piśmie z dnia 16 lutego 2009 nadal obstaje przy swojej interpretacji. W piśmie czytamy, że o odpowiedzialności Przedsiębiorstwa Komunalnego można by mówić wówczas, gdyby magistrat zlecił wycinkę drzewa a PK by go nie wycięło. Nie ma winy, nie ma odszkodowania.
Wszystko w rękach urzędników
– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Chcieliśmy pomóc temu panu – przyznaje Elżbieta Nowara. Dokumenty po raz kolejny wróciły do magistratu. Urzędnicy wpadli więc na pomysł zbadania stanu drzewa, z którego odłamał się konar. W Wydziale Gospodarki Miejskiej postanowiono skorzystać z usług dendrologa, czyli specjalisty w zakresie drzew. Taki pomysł zrodził się w gabinecie Wojciecha Krzyżeka. Dendrolog będzie miał trudne zadanie, bo... drzewo zostało wycięte jeszcze w 2008 roku, po wypadku pana Artura. Usunięto nawet z ziemi pień. – Pani biegła będzie musiała bazować na dokumentacji zgromadzonej podczas wizji lokalnej. Mamy sporo zdjęć – wyjaśnia Urszula Sobocińska, naczelnik WGM.
Auch powoli traci nadzieję, że uda mu się wywalczyć 7 tys. zł, bo o tyle się ubiega z tytułu odszkodowania. Od dwóch lat żyje, dzięki Ośrodkowi Pomocy Społecznej, bo do tej pory nie przyznano mu renty za wcześniejsze kalectwo, kiedy spadł z dachu. – Chyba wywieszę tabliczki, zakazujące wstępu do parku, bo w razie wypadku nikt za szkody nie odpowiada. Do tej pory boję się chodzić pod drzewami – mówi niepełnosprawny mężczyzna.
Adrian Czarnota