Łzy nad wycinką
Z żalem spoglądali, jak sprzed oczu znika krajobraz towarzyszący od dziesiątków lat. Po mieniących się różnymi barwami strzelitych drzewach została jedynie przygnębiająca pustka.
Na podwórku przed blokiem przy ulicy Spółdzielczej wycięto cztery drzewa. Urzędnicy wydali zgodę na wniosek innych urzędników, bo ci uznali, że stare topole zagrażają pobliskim garażom. Mieszkańcy są oburzeni.
– Jesienią liście mieniły się w kolorze złota. Wiosną śpiewały tu pięknie ptaki. Otwieraliśmy szeroko okna, tak było przyjemnie posłuchać – mówi Wanda Kiełbus, mieszkająca przy Spółdzielczej przez lata. Przyjechała w odwiedziny do córki, której zostawiła mieszkanie. Obserwowanie wycinki było dla niej przykrym przeżyciem. – Jakby ktoś zabierał mi przeszłość – przyznaje.
Jej córka Danuta Kępas jest lokatorką bloku od 18 lat. – Kiedy dowiedziałam się, że na placu są buldożery i pilarze, chciałam przybiec z pracy i przykuć się jakoś do tych drzew – wspomina. Zrezygnowała gdy dowiedziała się, że robotnicy mają wszelkie pozwolenia na usunięcie topoli. – One nie były chore! Nawet ci panowie, co je ścinali, dziwili się, że przeznaczono już do wycięcia – twierdzi Kępas.
25 sierpnia starosta raciborski Adam Hajduk wydał decyzję w sprawie usunięcia 4 drzew (topola nierodzima gatunek simona) przy ulicy Głubczyckiej 24 (taka jest ich oficjalna lokalizacja). Zgodę na usunięcie otrzymał wnioskujący o to Miejski Zarząd Budynków w Raciborzu. – Decyzja uprawomocniła się 10 września. Powodem wycinki było bezpośrednie sąsiedztwo garażu, występowało zagrożenie bezpieczeństwa mienia. Na budynku pojawiły się widoczne pęknięcie ściany i wybrzuszone korzenie – powiedziała nam Karolina Kunicka, rzecznik prasowy starostwa. Z tego urzędu pochodzi też informacja o tym, że „zgodnie z przepisami w przypadku topoli nierodzimych (a taką jest gatunek simona), których obwód przekracza 100 cm, zachodzi przesłanka do wydania nieodpłatenj decyzji w sprawie usunięcia drzew”. – I tak też się stało w tej sprawie – dodaje Kunicka.
Mieszkańcy czują się niedoinformowani wobec akcji z wycięciem drzew. – Nikt nam nic nie powiedział wcześniej, nawet zarządca naszej wspólnoty nic nie wiedział. Wyglądało to tak, że ktoś przyjechał, usunął drzewa i sprzedał je z zyskiem – argumentuje Danuta Kępas. W MZB dowiedzieliśmy się, że w zgodzie z przepisami firma, której zlecono wycinkę zabrała drewno. Lokatorzy ze Spółdzielczej wyśledzili nawet trasę, którą wieziono „ich drzewa” i miejsca, gdzie je złożono. – Wszystko odbyło się prawidłowo – przekonuje Stanisław Borówka, dyrektor MZB. Na pytanie, czy mieszkańców nie można było poinformować o wycince wcześniej, w starostwie słyszymy, że „wnioskodawcą był właściciel terenu gdzie rosły drzewa, czyli Miejski Zarząd Budynków; to nie podwórko lokatorów a obszar należący do miasta”.
Przy Spółdzielczej mieszkają ludzie, którzy urządzali, blisko pół wieku temu, tereny zieleni przed blokiem. – Pomagaliśmy przy sadzeniu tych topoli – wspomina Maria Turlejska. – Teraz mamy widok na melinę, bo w ruinach nieopodal zbierają się pijaczkowie – narzeka Antoni Pączko. Trudno się im pogodzić, że nie zobaczą już swoich drzew. – Przywiązaliśmy się do tego widoku. Nawet jeśli coś znowu tu posadzą, to potrwa lata, zanim urośnie – podsumowuje Danuta Kępas.
(ma.w)