Tragedia u sąsiadów
24 marca, kilka minut przed godziną 8.00 w kopalni Rydułtowy-Anna doszło do tąpnięcia. Rannych zostało czterech górników a jeden zaginął przysypany zawalonym wyrobiskiem. Przez kilka dni trwały jego poszukiwania. Do ostatniej chwili jego koledzy z kopalni trzymali kciuki, wierząc,że 40-letni elektryk żyje
W piątek 26 marca przedstawiciele Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku poinformowali, że jednemu z ratowników udało się znaleźć górnika. Ratownik widział go i dotknął. Elektryk nie dawał jednak oznak życia. – Szacujemy, że dotarcie do zasypanego górnika zajmie jeszcze dwie doby. Trzeba wykonać siedem metrów chodnika ratunkowego, by móc wydobyć górnika. Akcja prowadzona jest w skrajnie trudnych warunkach. Pełno tam żelastwa – mówił w piątek Grzegorz Juzek, zastępca dyrektora Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku. Ostatecznie okazało się, że dotarcie zajęło połowę szacowanego czasu. W sobotę po godz. 14 wydobyto 40–letniego górnika. Na miejsce przybył lekarz, który po zbadaniu górnika stwierdził zgon. Drążyli na zmianę
Akcja ratunkowa trwa od środy, kiedy doszło do tąpnięcia w kopalni. Siedem zastępów ratowniczych drążyło na zmianę dwa chodniki ratunkowe. W czwartek pojawiła się iskierka nadziei. Zbigniew Madej poinformował, że tkwiący w rumowisku górnik ma dopływ powietrza. Wieczorem w czwartek kamery wziernikowe wykorzystywane przez ratowników wskazały miejsce, w którym powinien znajdować się górnik. Ratownicy skierowali tam wszystkie wysiłki. W piątek rano okazało się jednak, że optymistyczny komunikat był przedwczesny. Górnika nie było we wskazanym punkcie. Ratownicy wrócili do drążenia obu chodników. Praca szła mozolnie. Ekipy torowały sobie drogę ręcznie. Biorąc pod uwagę długość rumowiska wynoszącą 35 metrów i tempo przesuwania się – cztery metry na dobę, liczono się z tym, że akcja może trwać jeszcze kilka dni. Kiedy w piątek jeden z ratowników wykorzystując szczeliny dosłownie przecisnął się do zasypanego człowieka, okazało się, że znajduje się w odległości około 7–8 metrów od ekip.
Czterech bezpiecznych
Do tąpnięcia doszło w środę 24 marca przed godz. 8 rano. Wstrząs o sile 2,4 stopnia w skali Richtera (w skali górniczej był to wstrząs 6–7 stopnia) spowodował zawał skał na długości 35 metrów. Na skutek tąpnięcia rannych zostało jeszcze czterech górników. – Doznali potłuczeń, połamań. Trafili do szpitala. Są bezpieczni – mówił w środę rzecznik Kompanii Węglowej. Dziś wiemy, że ich stan jest dobry. Jak informuje dr n. med. Andrzej Kosteczko, zastępca dyrektora ds. medycznych szpitala w Rydułtowach, jeden został wypisany do domu przed niedzielą. Drugi górnik wyszedł w poniedziałek rano. Trzeciego w poniedziałek czekała jeszcze konsultacja z chirurgiem i też najprawdopodobniej miał tego dnia wrócić do domu. Na krótkich oględzinach w szpitalu był jeszcze czwarty pracownik. Jego stan był na tyle dobry, że nie było potrzeby hospitalizacji.
Zgodnie ze sztuką
Madej zaprzeczył, by przed zdarzeniem doszło do naruszenia przepisów lub zasad sztuki górniczej. Tąpnięcie nastąpiło w chodniku, który został dopuszczony do fedrowania zaledwie kilkanaście dni wcześniej. Został odpowiednio przystosowany do wydobycia. Zgodnie z zaleceniami nadzoru górniczego, wydobycie węgla z tej ściany było ograniczone maksymalnie do dwóch tys. ton na dobę. Kompania zapewnia, że wydobycie nie przekroczyło tysiąca ton na dobę. Madej przyznał natomiast, że zasypany górnik nie powinien przebywać w tamtym rejonie, bo to strefa szczególnego zagrożenia tąpaniami. Dochodzenie nadzoru górniczego ma wyjaśnić, dlaczego tam się znalazł.
W poniedziałek na miejsce wypadku zjechały dwa zespoły kierowane przez dyrektora Okręgowego Urzędu Górniczego i jego zastępcę. Przeprowadziły wizję lokalną, by zebrać jak najwięcej informacji. Zostaną też przesłuchani świadkowie.
Tomasz Raudner