Napiszemy i do Pawlaka jak będzie trzeba
O wielkim pechu mogą mówić strażacy z Rudnika, którzy w akcji ratunkowej podczas powodzi, stracili swój jedyny wóz. Czy ci, którzy narażali własne bezpieczeństwo i sprzęt mogą teraz sami liczyć na jakąś pomoc?
– Jesteśmy chyba jedyną jednostką Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego w Polsce, która nie ma auta – mówią zrozpaczeni strażacy. Wiedzą, że taki stan nie może trwać długo. Jeśli nie pozyskają nowego wozu, grozi im wykluczenie z systemu.
Poniedziałek, 17 maja. Wody szybko przybywa. Strażacy z Rudnika mają pełne ręce roboty. Pomagają mieszkańcom swojego sołectwa, pompują wodę. Około godz. 13.00 ogłoszona zostaje ewakuacja Lasaków. Mało komu jednak przychodzi łatwo decyzja o opuszczeniu własnego domu. Ok. godz. 16-17.00 sytuacja staje się dramatyczna. Szybko trzeba ratować dobytek zagrożonych mieszkańców. Wywożone są zwierzęta. Przy ratowaniu bydła jednego z gospodarstw nagle ze starego koryta rzeki nadchodzi fala wody. W ciągu kilku minut pojawia się duży prąd. Trzeba szukać najkrótszej drogi odwrotu. Wybór pada na wąską i krętą tzw. drogę sławikowską. Niestety już i tu woda zalewa drogę. Wóz strażacki zostaje ściągnięty na bok. Prąd spycha auto coraz silniej do rowu. W krótkim czasie woda zalewa silnik. Strażacy wyskakują z auta, zabierając piłę spalinową, aparaty powietrzne i sprzet do ratownictwa drogowego. Szybja akcja wyciągania auta ciągnikami nie udaje się. Następnego dnia samochód jest już prawie całkowicie przykryty wodą. Wyłania się tylko kilkanaście cm kabiny. Na skrawku szyby nad powierzchnią wody umieszczony jest wizerunek Matki Boskiej. Kilka cm od świętego obrazka samochód przykrywa już woda...
Naprawa się nie kalkuluje
– Pytaliśmy o naprawę auta, ale koszt przekraczałby jego wartość. Nie kalkuluje się – mówi zrezygnowany Marian Plura, naczelnik OSP Rudnik. – Niektórzy mówią, że wystarczy wysuszyć, ale ponoć po kilku latach i tak się zepsuje, a koszt karosowania takiego samochodu to ok. 200 tys. zł – przekonuje strażak Piotr Rybka. – To byłoby utopione pieniądze, tak jak to auto. Po kilku latach auto i tak może się nadawać na złom – dodaje.
Ubezpieczalnia umywa ręce
Strażacy nie mają co liczyć na odszkodowanie, bo opłacane było jedynie OC. – Żadne OSP nie płaci Auto Casco, bo ile by to kosztowało. Chyba nawet PSP nie płaci – tłumaczy Franciszek Mrowiec, prezes OSP Rudnik. Strażacy wiedzą, że gminy nie stać na nowy samochód i nie mają o to pretensji. – Jesteśmy w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym i musimy mieć dwa samochody, a nie mamy żadnego. Będziemy się zwracać do wszystkich wyższych władz, żeby choć jeden pozyskać. To nie dla mnie ani kolegi, to dla wszystkich, naszej gminy i powiatu, bo od tego jesteśmy, żeby wspierać PSP, a teraz nawet naszej wsi nie możemy obronić, bo nie mamy czym – martwi się naczelnik.
Strata jest bezcenna
Piotr Rybka podkreśla, że straty ciężkiego wozu nie da się oszacować w pieniądzach. – Jego utrzymanie to był wysiłek wszystkich ochotników, którzy się angażowali, żeby to auto jeździło, na bieżąco konserwowali – mówi. Prezes Franciszek Mrowiec zapowiada, że strażacy będą interweniować u kogo się da. – Będziemy pisać do wojewódzkiego prezesa związku OSP, komendanta PSP w Katowicach. Może jakieś firmy ubezpieczeniowe pomogą. Nawet do samego Pawlaka by trzeba napisać, on ma pod sobą wszystkie OSP – zastanawia się Mrowiec.
Nie poddamy się
Strażacy z Rudnika przez kilka nocy pilnowali zatopionego auta, aby nie rozkradziono części. Kiedy woda opadła na tyle, aby można było je wyciągnąć, zajęła się tym PSP w Raciborzu. To na razie jedyna pomoc. Kto pomoże im na tyle, żeby z kolei oni mogli pomagać? – Jesteśmy w tragicznej sytuacji, a mamy wieś zalewową. Dłużej popada i wszyscy mają zalane piwnice, a my nie mamy czym pompować – mówi Marian Plura. – Mamy tu drogę krajową, na której często dochodzi do wypadków. Pół roku temu cieszyliśmy się, że dostalismy sprzęt do ratownictwa drogowego, a teraz co, do plecaka go włożymy jak będzie potrzebny? – dodaje Piotr Rybka. Strażacy po cichu liczą jednak na to, że ich dramatyczny apel nie pozostanie bez odzewu. Nie poddali się wtedy kiedy stracili wóz i przez kilka dni pomagali dalej ludziom rozprowadzając żywność łódkami. Teraz też się nie poddają i zamierzają czynić starania o nowy wóz.
(e.Ż)