Muzyczna Europa wRacku
Racibórz przez dwa dni tętnił brzmieniami alternatywnej muzyki. Na festiwalu wRacku wystąpiły grupy z całej Europy. Około tysiąc osób bawiło się na stadionie OSiR-u.
Po raz pierwszy w naszym mieście zrealizowano tak dużą imprezę muzyczną. Pomimo, że debiut festiwalu jest zawsze najtrudniejszy, organizatorzy pokazali prawdziwą klasę.
Piątek, pierwszy dzień wRacku, to 4 koncerty w różnych klubach. Publiczność, musząc się przemieszczać po każdym występie, była więc sprytnie prowokowana do zwiedzania Raciborza. Na wszystkich występach publika szczelnie wypełniła lokale.
Już od piątku na terenie OSiR-u, obok dwóch rozłożonych scen, funkcjonowało ogrodzone pole namiotowe. To tu mieli swoją bazę przyjezdni fani. Zespoły miały zorganizowane noclegi w hotelach.
Główny dzień atrakcji to jednak sobota. Od rana, na ulicach miasta, można było spotkać nietypowo ubranych entuzjastów alternatywnych dźwięków. Od godz. 14.00 na scenach festiwalu rozpoczęły się koncerty. Tuż przy zielonej murawie boiska trwały imprezy towarzyszące, m.in. raciborscy plastycy bili rekord na największy tryptyk z linorytu. Pierwsze występy nie gromadziły pod sceną tłumów, były jednak niezbędną rozgrzewką do tego co miało wkrótce nastąpić.
Część publiki leniwie leżała pod cieniem drzew, inni delektowali się zimnymi napojami. Przy rozstawionych ogródkach zawiązywały się nowe znajomości. Atmosfera przypominała duże, ogólnopolskie imprezy.
Godzina 19.00, na dużą scenę wychodzą 1984, legenda polskiej nowej fali. Refleksy słońca o tej porze biły nisko, wprost w oczy muzyków. Wokalista grupy, Piotr Liszcz, żartował ze sceny, że słońce działa na zespół jak na wampiry. Jasność ich oszczędziła i zdołali zagrać swoje największe przeboje.
Kolejną grupą na dużej scenie byli Niemcy z elektro-industrialnego Das Ich. Grupa swoim występem wprawiła publikę w oniemienie. Zarówno dźwięki jak stroje i zachowanie muzyków stwarzały zjawiskowy klimat. Nie było tajemnicą, że część widowni przyjechała zobaczyć właśnie ten zespół. Z ruchów ust publiczności można było wyczytać, że Polacy dobrze znają teksty piosenek zachodnich sąsiadów. Większe trudności we wspólnym śpiewaniu sprawił występ Węgrów z Yellow Spots. Goszczący po raz drugi w Raciborzu zespół również nie zawiódł. Żywą dawką rock and rolla z małej sceny ożywili niemal plastikową kukłę – maskotkę grupy. Podczas ich występu, na parkiecie dużej sceny, trwały przygotowania do widowiska z udziałem słoweńskiego Laibach. Z wcześniejszych informacji organizatorów dowiedzieliśmy się, że supergrupa zwykle nie występuje na festiwalach. Przekonały ich jednak program i techniczna oprawa imprezy. Specjalnie dla Laibach zamówiono zawodowców z firmy nagłośnieniowej oraz zbudowano profesjonalną scenę. Występy grupy znane są z tego, że oddziałują na kilka zmysłów na raz. I tak było tym razem.
Gdy Słoweńcy wyszli na scenę, tłum publiki wołał „Slowenia!”. Twarze muzyków nie zdradzały jednak emocji. Nowofalowa estetyka połączona z surowymi dźwiękami gatunku wprawiła publiczność w trans. Wszystko inne przestało się liczyć, wszyscy chcieli podejść jak najbliżej muzyków. Gra świateł, wizualizacje, rytmika oraz chłodny śpiew Milana Frasa przez niemal dwie godziny pobudzały prawie tysiąc osób publiki. Grupa grająca od 1980 roku to prekursorzy gatunku i konwencji. Garściami czerpali z ich twórczości m.in. Rammstein.
Po Laibach na małą scenę weszli Brytyjczycy z Zion Train. Zespół występujący na międzynarodowych festiwalach jako gwiazda reggae, ściągnął na festiwal swoich wiernych fanów. Ich taneczne dźwięki były ostatnią okazją do zabawy na festiwalu. Koncert zakończył się ok. 2.00 niedzielnej nocy. Tym samym przedsięwzięcie wRacku stało się historią.
Na festiwal, pomimo ograniczonych nakładów na reklamę i promocję, przyjechali miłośnicy muzyki z całej Polski. Dowiadywali się o nim głównie z internetu oraz przez znajomych. Nietuzinkowe wydarzenie otrzymało wsparcie władz Raciborza, jednak główny ciężar leżał na barkach trzech osób – zapaleńców, którzy chcieli zrobić coś nowego w naszym mieście. Wieść o festiwalu rozeszła się razem z odjazdem wszystkich gości. Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, zapał organizatorów nie zgaśnie, impreza może stać się cyklicznym wydarzeniem naszego miasta. Miejmy nadzieję, że w przyszłości będzie jeszcze lepiej. Trudno sobie wyobrazić lepszą promocję Raciborza, niż festiwal przyciągający międzynarodowe gwiazdy oraz publiczność z całego kraju i zza granicy.
(woj)