Te zegary mają duszę
Prace, wykonywane w czernickim zakładzie, zachwycają na całym świecie. Ich zegary można podziwiać w Estonii, Bułgarii, Rumunii czy Azerbejdżanie. Ze szczytu palmy w Czadzie dobiegają dźwięki, skonstruowanego w Czernicy elektronicznego dzwonu. Słynny wrocławski zegar, z którego codziennie wypadają dwie piłeczki i odliczają czas do Euro 2012 to też ich robota.
Po 36 latach od założenia firmy, ponad 7 tysięcy dzwonów, które biją dzięki rzemieślnikom z Czernicy w różnych częściach świata, wzywa co dzień wiernych na Anioł Pański czy na niedzielne nabożeństwa. Kolejne pokolenie kontynuuje dzieło Antoniego Rducha. Zięć Grzegorz Klyszcz z żoną Bernadetą Rduch i dziewięcioletnim synem Piotrem podzielili pasję i sposób na życie nestora rodu.
Elektroniczny organista zawsze w formie
– Kiedyś ludzie od razu po dźwiękach dzwonu wiedzieli, w jakiej formie jest kościelny. Jak ciągnął słabo to wiadomo było, że jest po „długim weekendzie” – żartuje Grzegorz Klyszcz. – Teraz, w dobie zaawansowanej elektroniki, nie ma takiego problemu. Dzięki automatycznym systemom napędowym do dzwonów wystarczy nacisnąć guzik – dodaje Klyszcz. Chociaż, jak przyznaje, elektroniczne rozwiązania budzą czasem kontrowersje. – Tak było np. z elektronicznym organistą. Księża zgłaszali nam takie zapotrzebowanie, zwłaszcza w parafiach na wschodzie kraju, gdzie brakuje organistów, a msza wiadomo, inaczej wygląda z oprawą muzyczną. Przygotowaliśmy taki system, działa bez zarzutu, ale zdarzają się czasem nieufni parafianie – opowiada Klyszcz. Żeby sprawdzić jak elektroniczny organista sobie radzi, warto przejechać się chociażby do raciborskiej parafii Jana Chrzciciela na mszę w ciągu tygodnia.
Na palmie w Czadzie
Zamówienia do czernickiej firmy spływają z całego świata. Ich zegary zdobią katedrę w Sofii, dzwony montowali na Filipinach i w Korei Południowej. Wykonywali prace dla ś.p. prezydenta Kaczyńskiego. – Czasami zdarzają się zabawne sytuacje. Pamiętam, jak ksiądz z Czadu zamówił dzwon elektroniczny. Zadzwoniłem i poprosiłem, żeby przysłał zdjęcia, jak będą mieć wszystko gotowe. Okazało się, że głośniki zamontowane zostały na palmie – wspomina Grzegorz Klyszcz.
Jak w manufakturze
– Każdy zegar jest indywidualny, nie ma seryjnej produkcji. Wiadomo, część zamówień robi się dla pieniędzy, ale nie to jest najważniejsze. Ja mam największą satysfakcję, jak uda mi się zmierzyć z jakimś wyzwaniem technicznym – zapewnia Klyszcz. Oczkiem w głowie pana Grzegorza jest zegar na pałacu Saturna w Czeladzi. – Dostałem wolną rękę i stworzyliśmy tam całą aranżację, odwołującą się do gwiazd, wszechświata, nieba. Ale największym komplementem dla mnie było, kiedy w dniu iluminacji zegara można było usłyszeć „Ale zajebisty”. To z ust młodzieży chyba ogromny komplement – mówi Grzegorz Klyszcz. Jak przyznaje pan Klyszcz, wielkim wyzwaniem był też wrocławski zegar, odliczający czas do Euro 2012, kiedy trzeba było projekt wykonać w dwa miesiące. – Pomysł był taki, żeby została jakaś pamiątka, stąd właśnie wypadające piłeczki, po dwie dziennie o różnych porach. Podobno są tacy, którzy specjalnie pod zegarem czekają – opowiada Klyszcz.
Dzwon porusza sumienie
Pytany o to, co takiego jest w tych zegarach i dzwonach, że chcą mieć je ludzie na całym świecie, Grzegorz Klyszcz odpowiada pewnie: – wykonanie takiego zegara wymaga czasu, wysiłku, serca. Z jednej strony służą po prostu, żeby upiększyć elewację, ale z drugiej, często się mówi, że stare zegary mają duszę. A dzwony... dzwony poruszają sumienie, dzwonią na trwogę, dzwonią na radość. Dlatego muszą być dobrze zrobione, żeby nie można było przejść obok nich obojętnie – zapewnia Klyszcz
Beata Matuszek