Nieszczęście zamieniliśmy w sukces
– Jak pan zapamiętał powódź w Rafako w 1997 r.?
– Mam przed sobą swój kalendarz z 1997 r. W nim zaplanowane w lipcu spotkania, które się nie odbyły i wiele pustych miejsc świadczących, że byliśmy wtedy skupieni głównie na odbudowywaniu zakładu. Pracowałem wtedy na III piętrze, więc nasz dział ocalał, ale praktycznie wszystkie hale produkcyjne były pod wodą. Zalane zostały praktycznie wszystkie urządzenia, służące do produkcji. Większości z nich nie wystarczało po prostu osuszyć. Potrzebne były gruntowne remonty lub wręcz zakup nowego sprzętu. W budynku, w którym rozmawiamy, woda zatrzymała się na wysokości 2,5 m. Straty, które dało się wycenić, oszacowano na ok. 16 mln zł. Niektóre z nich były wtedy trudne do oszacowania, a części z nich nadal „odbijają się nam czkawką”, na szczęście coraz mniej dokuczliwą, do dziś. Zalało nam na przykład archiwum z rysunkami i dokumentacją techniczną, które czasem by się przydały, gdy modernizujemy dziś jakieś urządzenia.
– Chińczycy mówią, że każdy kryzys jest zaczątkiem sukcesu…
– Coś w tym jest. Oczywiście trudno komukolwiek życzyć takiego nieszczęścia, ale nam w wyniku tego kataklizmu jakby poszerzyła się wyobraźnia. I to w dwóch wymiarach. Po pierwsze: zniszczenia w pewnym sensie wymusiły przemyślaną, odważną, powiedziałbym, że miejscami nawet rewolucyjną modernizację firmy. Paradoksalnie zniszczenia zmusiły nas do przemyślenia czego nam brak, czego naprawę potrzebujemy, czy nie warto zmienić jakiejś technologii, procedury, rozwiązań organizacyjnych, które od lat stosowaliśmy. Procentuje to do dziś. Nie wiem, czy bez powodzi udałoby nam się tak szybko i tak znacząco unowocześnić zakład. Oczywiście nie był to jedyny powód, wymuszający wtedy przeprowadzenie zmian strukturalnych w naszej firmie, ale niewątpliwie zaistniała wtedy sytuacja niejako popchnęła nas w tym kierunku. Po drugie: tak jak wszystkich, tak i nas w lipcu 1997 roku powódź po prostu zaskoczyła, nie byliśmy na nią przygotowani. Ani organizacyjnie, ani mentalnie. Dziś jesteśmy przygotowani znacznie lepiej, choć oczywiście całkowicie nie da się przed takim kataklizmem uchronić.
– W takim razie nie bał się pan, kiedy woda podchodziła pod RAFAKO w maju tego roku?
– Tegoroczne obawy siłą rzeczy powiększała pamięć o wydarzeniach sprzed 13 lat. Jednak utwierdziliśmy się w przekonaniu, że dobrze odrobiliśmy bolesną lekcję. Okazało się, że nasze procedury ewakuacyjne i zabezpieczające działają bez zarzutu. Nawet, gdyby zdarzyła się druga „tysiącletnia woda” straty byłyby nieporównywalnie niższe. Trzeba jednak podkreślić, że od poprzedniej powodzi znacznie poprawiona też została cała infrastruktura przeciwpowodziowa czyli wały, zbiorniki i tym podobne zabezpieczenia.
– Podczas wszelkich kataklizmów i bezpośrednio po nich pojawia się istna powódź apeli o solidarność z poszkodowanymi. Czy w 1997 roku was też ktoś wspierał?
– O tak, odczuwaliśmy wsparcie, zarówno symboliczne, jak i wymierne. Wiele firm spontanicznie, bądź na nasz apel przyszło z pomocą. Np. Elektrownia Bełchatów zupełnie bezpłatnie udostępniła nam niezwykle potrzebne pompy do czyszczenia i płukania urządzeń i przekazała sprzęt elektryczny. Z kolei Zakład Remontowy Maszyn Elektrycznych z Gliwic wyremontował nam za darmo silniki. Oczywiście zdarzyło się, że i po deklaracji pomocy przychodziła wysoka faktura, ale o tym staramy się nie pamiętać. Dlatego też, kiedy Nowiny Raciborskie zaproponowały nam partnerstwo w akcji pomocy powodzianom nie mieliśmy cienia wątpliwości, że warto pomóc. Oczywiście cały czas wspieramy działania, które służą pomocy różnym ludziom i instytucjom tego potrzebującym, ale uczestnictwo RAFAKO w akcji „Racibórz bije rekord dla Powodzian” ma na pewno wymiar także symboliczny.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Arkadiusz Gruchot